Muzyczne rozmowy

Zacznę tym razem od prywaty. Zawsze mówiłam, że świat jest mały, maciupci wręcz. Wcale nie było tak dużo ludzi na tej uroczystości, o której pisze mt7 (tak coś mi się wydawało, kiedy spojrzałam na zdjęcie z albumu, że coś twarz jakby znajoma 🙂 ). O zdjęcia z Człowieka Pojednania bardzo poproszę i z góry wielkie dzięki! To rzeczywiście będzie miła pamiątka, i to nawet nie z mojego powodu, ale mojej siostrzenicy-skrzypaczki, z którą miałam prawdziwą przyjemność wówczas grać. I tu muszę być może z lekka zaintrygowanym czytelnikom wyjaśnić, o co chodzi. Moim instrumentem jest fortepian. W dzieciństwie marzyłam, aby potraktować rzecz poważniej, niestety mam bardzo małą rękę – a potem zresztą zainteresowania mi się rozszerzyły, fortepian więc – jeśli tak można powiedzieć – poszedł w kąt. Jednak od czasu do czasu żałuję jednego: że nie gram muzyki kameralnej, bo gdybym została przy tym fachu, byłabym zapewne niezłą kameralistką. Dziś pozostało mi tylko muzykowanie od czasu do czasu ze wspomnianą siostrzenicą Różą, obecnie studentką w Katowicach (oczywiście w domu, ten występ na uroczystości w Krakowie to był wyjątek).

Nie byłby to, zwłaszcza w naszym kraju, łatwy chleb. Muzyka kameralna jest raczej w pogardzie polskiej publiczności i trzeba fajerwerków, nagłośnień, dyskotekowych światełek, żeby nagonić frekwencję (mam tu na myśli oczywiście koncerty Kronos Quartet, zespołu, który cenię, ale w ograniczonym stopniu – są znakomicie sprawni, ale nieco bezduszni). Na zwyczajne występy nawet wybitnych zespołów przychodzi mało ludzi. A dla mnie muzyka kameralna jest muzyką w stopniu wyższym. Jest jak pasjonująca rozmowa równych sobie partnerów. Tu nie ma układu takiego jak w chórze czy orkiestrze, gdzie odpowiedzialny jest szef, któremu muzycy muszą się podporządkować. Tu muzycy podporządkowują się tylko i wyłącznie wspólnej idei, jaką jest dzieło muzyczne. Ostateczny kształt wypracowują razem. Kiedy w chórze czy orkiestrze ktoś pojedynczy odpadnie z głosu, konsekwencją będzie tylko osłabienie tego głosu. W kameralistyce jeśli jedna osoba odpada, utworu nie da się zagrać. Cegiełka więc, jaką każdy do tej konstrukcji dokłada, jest nie tylko cegiełką, ale i elementem nośnym.

Kocham muzyczne rozmowy. Innym ich rodzajem jest granie jazzu. Jazz bez dialogów nie istnieje. Czasem każdej ze stron trzeba pozwolić na monolog. Ale wszystkie razem też tworzą pewną całość, choć bardziej swobodną, bo przecież nie ma jazzu bez improwizacji. Jednak świadomość tej całości jest w każdym z muzyków. Quodlibet, o którym rozmawiają tu sobie Witold i PAK (świetne te Wasze dyskusje), to też rozmowa, choć trochę inna. Każdy ma gotowy element (każdy ma własne zdanie) i wszyscy wspólnie próbują te elementy przypasować do siebie – i nie wątpię, że to, co robiła rodzina Bachów, układając quodlibety na swoich spotkaniach, to była dla Johanna Sebastiana znakomita i mądra nauka kontrapunktu. Bo kontrapunkt to też rozmowa: głos rozmawia z głosem.

NELA – nie trzeba mieć kompleksów, tu się zgadzam z Jolinkiem51 – cieszy mnie wpis każdego z Was. Torlinie – nikt tu naskakiwać nie będzie, każdy ma prawo do własnego zdania. Andrzej Szyszkiewicz – o serialu „The Choir” chętnie dowiedziałabym się więcej (coś tylko czytałam w Internecie), bardzo mnie ciekawią podobne pomysły, wręcz je kolekcjonuję. A szczególnie ucieszyło mnie zdanie Witolda: że dla niego emocjonalność już jest, gdy słyszy dwa dźwięki o różnej wysokości… Wszystkich serdecznie pozdrawiam. Następny wpis pewnie dopiero koło czwartku, bo wyjeżdżam na parę dni.