Co z tą melodią

Od starszości naszych Wspaniałych Panów Dwóch zeszło nam na starszość zupełnie inną i w innym gatunku – w dziedzinie, jak by tu rzec, piosenki popularnej (ale była impra 😆 ). I, jak już zasygnalizowałam wcześniej, trochę nad sprawą się zatrzymując, uderzył mnie jeden problem: co się stało z melodią?
Jak już pisałam, podczas ostatnich wakacji w gronie rodzinnym przypominałyśmy sobie z siostrą najprzeróżniejszą znaną nam twórczość włoską, począwszy od opery (ja mogłabym tu dodać jako stara chórzystka madrygały takich autorów jak Luca Marenzio czy Adriano Banchieri, ten od hau-hau miau-miau) a skończywszy na przebojach z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, z festiwalu w San Remo i innych. Ja większość z nich albo pamiętam jak przez mgłę, albo wręcz znałam wyłącznie z podśpiewywań siostrzycy. Tak więc teraz mogłyśmy się przerzucać nazwiskami i melodiami śpiewanymi przez Domenica Modugno, Adriana Celentano, Freda Buscaglione, Gigliolę Cinquetti czy Ritę Pavone.


Te poczciwe staroświeckie pioseneczki miło się wspomina nie tylko dlatego, że w tych czasach śpiewali je panowie w garniturach i panie w bombkach, ale i dlatego, że były zgrabne, w dobrym gatunku (nawet jeśli zatrącały kiczem), miały melodie wyraziste, nawet czasem nie takie proste, ale mile wpadające w ucho. W peerelowskim radiu jakoś uchodziły, pewnie właśnie dlatego, że były takie grzeczne (a poza tym szefem muzycznej rozrywki był tam wówczas Władysław Szpilman). Jak widać, do dziś wiele z nich spełnia funkcję evergreenów, co akurat w tym kraju nie jest dziwne – każdy tenor ma w repertuarze popularne piosenki neapolitańskie.

Piosenka włoska została jednak w końcu i na naszym rynku zdetronizowana, z jednej strony przez brzydką Amerykę i Elvisa-Pelvisa 😉 (oraz jego poprzedników i naśladowców), z drugiej – ogólnie przez zespoły brytyjskie. Era twista i rock and rolla uprościła melodię na rzecz rytmu. Ale w Wielkiej Brytanii z czasem znów wróciła melodia. Koniec lat sześćdziesiątych to oczywiście epoka Beatlesów, chłopaków niezwykle kreatywnych, którzy rozwijali się (także melodycznie) niemal z miesiąca na miesiąc, rywalizujących z nimi Rolling Stonesów (którzy jednak bardziej szli w prosty rytm), a na dalszych planach The Who, Manfred Mann, Herman’s Hermits, Procol Harum, żeby tylko parę wymienić. To też czas melodyjności, tyle, że w typie anglosaskim – ile te melodie miały świeżości! (Teraz wiele z tych przebojów wraca, i słusznie.) Za oceanem kwitło naśladownictwo, a jednocześnie rozkręcała się epoka hippisowska (Beach Boys, The Mamas and The Papas, Sonny&Cher) i zdobywał sławę rhythm&blues spod znaku wytwórni Tamla Motown.
Jak to się stało i co sprawiło, że melodyjność przestała być tak istotna i że górę wziął rytm? Nie jestem na tyle mądra, żeby tu dać jakąś diagnozę…
PS. Kochani, zwłaszcza ci Wspaniali Starsi, wspominajcie dalej, bo to piękne, i w ogóle God bless YouTube, że tyle różności można tam znaleźć! Ja ruszam się ze stolycy na trzy dni słuchać całkiem innej muzyki od powyżej opisywanej 😀 (na Poznań Tzadik Festival). Mam nadzieję, że w hotelu jest Internet i może trochę jednak pomoderuję i pogadam z Wami.