Wdzięk starej forteklapy

Drogie Blogowisko, zaniedbałam Was trochę ostatnio, na co się złożyło wiele przyczyn – nie tylko dużo imprez, jak słusznie pisze mt7, ale także ostatnie dopieszczanie książeczki, która właśnie poszła już do druku. Produkt finalny ma być gotowy przed Warszawską Jesienią, w ramach festiwalu promocja, będzie pewnie i druga, ale za jakiś czas.
Mam więc nadzieję, że mi to zaniedbanie wybaczycie, i że wybaczycie mi również, iż nie podejmę tematu proszków do prania, Marii Koterbskiej, Eweliny Flinty czy nawet Szła dzieweczka do laseczka 😆 , tylko jak rasowy blogger zajmę się tematem wiążącym się z moimi niedawnymi przeżyciami.


W piątek skończył się festiwal Chopin i jego Europa. Jednym z jego stałych (po trzeciej edycji już to można powiedzieć) elementów jest wykonywanie Chopina na instrumentach z epoki. To takie szczególne upodobanie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, który ma już swoją małą kolekcję: Erarda z 1849 r., Pleyela z 1848 (na tych dwóch ostatnich markach Chopin grywał, z Pleyelem, zarazem niezłym kompozytorem, był nawet zaprzyjaźniony), a w tym roku doszedł jeszcze Graf – współczesna kopia tzw. instrumentu schubertowskiego z 1819 r. NIFC regularnie wydaje płyty z twórczością Chopina graną na tych instrumentach: namówił już na nagrania Fou Ts’onga (Mazurki), Nelsona Goernera (Ballady plus trzy Nokturny), Dang Thai Sona z Orkiestrą XVIII Wieku (koncerty fortepianowe), Ka-Ling Colleen Lee (Polonez-Fantazja, Fantazja, Sonata h-moll, pojedyncze mazurki i preludia), Wojciecha Świtałę (Preludia) i Tatianę Szebanową (Walce, Barkarola, Berceuse, Ecossaises).

Zwykle też na festiwalu występują rozmaici pianiści, dla których kontakt z dawnym instrumentem jest nową przygodą (w tym roku Michel Dalberto, który całkiem zręcznie poradził sobie z Grafem) lub codziennością (świetny Rosjanin Alexander Melnikov, który wystąpił z zespołem Concerto Koln, i – po raz drugi już – znakomity Kristian Bezuidenhout z Orkiestrą XVIII Wieku). Słynna orkiestra Fransa Bruggena przyjeżdża na festiwal co roku na parę koncertów; tym razem miała zakończyć cykl chopinowski wykonaniem drobnych utworów na fortepian i orkiestrę, ale z powodu choroby Goernera program został zmieniony i Janusz Olejniczak zagrał na Erardzie (to już dla niego też nie pierwszyzna) Koncert f-moll. Jest więc pretekst, aby przyjechali znów za rok, co mnie bardzo cieszy.
Uwielbiam tę orkiestrę. Co roku wydaje się, że to już ich ostatni przyjazd, bo Bruggen, choć jeszcze nie taki stary (73 lata), jest bardzo schorowany, chodzi zgięty wpół i dyryguje na siedząco. Ale nic to! W wątłym ciele wielki duch. Ja mawiam, że tej orkiestrze jestem w stanie wybaczyć nawet jak gra nierówno czy komuś się kiksnie. W ich graniu jest przestrzeń, swoboda, ciepły stosunek do muzyki. Pewnie że są zespoły lepsze, wytresowane do bólu. Ale ten jest bardzo ludzki, i to jest jego przewaga.
W ogóle kiedy słucham orkiestr instrumentów z epoki grających np. Beethovena (Bezuidenhout z zespołem Bruggena grał III i IV Koncert fortepianowy), widzę, że paradoksalnie, poza mocą brzmienia większą u orkiestr współczesnych, wiele straciliśmy. Dopiero słychać właściwe proporcje w samej orkiestrze, a tym bardziej między fortepianem a orkiestrą: dźwięk fortepianu nie wybijał się tak i nie zagłuszał zespołu, można było wysłyszeć (czasem wręcz odkryć) wszystkie rozmowy i przekomarzania się solisty z poszczególnymi instrumentami, a właśnie u Beethovena jest ich bardzo dużo. Nie mówiąc o tym, że brzmienie niektórych dęciaków, np. oboju, o wiele bardziej mi się podoba w wersji dawniejszej niż współczesnej, zbyt ostrej jak na mój gust.
Grając na instrumentach z epoki można lepiej zrozumieć charakter muzyki. Sama też kiedyś spróbowałam. Tak się złożyło, że na festiwalu muzyki dawnej w Starym Sączu, podczas ostatniej edycji prowadzonej przez Marcina Bornusa-Szczycińskiego (potem przeniósł się ze swoimi koncepcjami do Jarosławia), podczas uroczystego zakończenia festiwalu, kiedy „salonowy” koncert na piętrze restauracji „Marysieńka” przechodził już płynnie w finałowy bankiet, szef artystyczny zapragnął, by ktoś na dziewiętnastowiecznym fortepianie, przywiezionym z Krakowa przez Martę Czarny-Kaczmarską, zagrał Chopina. Niestety obecni byli sami specjaliści od baroku. Padło więc na mnie 😀 Siadłam i zagrałam Kołysankę. Jakżeż to był inny kontakt z Chopinem niż ten, jakiego doświadczałam dotychczas pod klawiszami! Trzeba było się do tego przyzwyczaić, ale wrażenie było bardzo pozytywne.
Skąd więc tytuł tej notki? Stąd, że w uchu tradycjonalisty stary fortepian brzmi jak zdezelowana forteklapa (jak się mówiło w szkole). Bo wielu jest takich, co tych brzmień nie znoszą. Mój ojciec mawiał, że to rzępolenie i że oni fałszują (instrumenty barokowe grają w dużo niższym stroju, klasyczne – już w wyższym, ale też trochę niższym niż współczesny). Powiadał, że kompozytorzy na pewno cieszyliby się z dzisiejszych instrumentów i gdyby je znali, nigdy nie tknęli tych starych – przywoływał przykład Beethovena, którego uwielbiał, a który jako rasowy pianista wyglądał wszelkich fortepianowych nowinek. Podobnie zresztą Chopin.
To prawda, na pewno większe możliwości by kompozytorów ucieszyły. Ale ich nie znali i pisali na określone instrumenty. Pisali więc właściwie całkiem inną muzykę niż ta, którą zwykle słyszymy. Inna sprawa, że prawdziwi artyści wspaniale zagrają na wszystkich rodzajach instrumentów…