Retoryka i emocje

Mam już za sobą cztery koncerty Wratislavii i krótką, a ciekawą konferencję prasową, która mi to i owo rozjaśniła…
Od tej konferencji więc zacznę. Bohaterem jej był Rinaldo Alessandrini, a prowadził ją szef artystyczny festiwalu, czyli Paul McCreesh. Concerto Italiano przywiozło do Wrocławia dwa programy: madrygały Monteverdiego oraz kompletnie nieznane oratorium włoskie: Ofiarę Abla Alessandra Melaniego (1639-1703).
O oratorium za chwilę. Ale kiedy doszło do rozmowy o Monteverdim, McCreesh nie wytrzymał i zadał pytanie Alessandriniemu. Była mowa o tym, że zarówno używane przez twórcę Orfeusza teksty, jak i muzyka, w jaką je ubrał, są bardzo emocjonalne, mimo że mieszczą się w określonych konwencjach epoki, w retoryce, która miała swoje określone zasady i reguły. Brytyjski dyrygent na to: – A może te emocje to tylko gra? Jak pan uważa, czy Monteverdiego należy traktować poważnie?


Znamienna była odpowiedź Alessandriniego: – W tamtych czasach nie było telewizji, radia ani kina, muzyka stanowiła jedną z nielicznych możliwości rozrywki. Trzeba też pamiętać, że do końca XVI wieku madrygał był domeną powszechniejszą, dopiero za Gesualda kierowany był bardziej do profesjonalistów. Poezja z muzyką – to zawsze był rodzaj rozrywki typu intelektualnego. Ale na początku nowego, XVII wieku, kiedy Monteverdi pisał swoje madrygały, muzyka, zwłaszcza w sferze ekspresji, zmieniła się, między innymi właśnie dzięki niemu, a udawanie stało się prawdą.
Po tej wymianie zdań już wiedziałam, dlaczego nagranie Vespro, które McCreesh zrealizował w zeszłym roku (przedstawi też to dzieło na zakończenie tegorocznej Wratislavii), jest tak mało przekonujące. On chyba przyjął za pewnik, że Monteverdiego nie należy traktować poważnie. Dlatego spieszy mu się w tym utworze nie wiadomo dokąd, a duszy brak…
Nie dziwi mnie też w tym kontekście, dlaczego Madrygały w wykonaniu Concerto Italiano były, owszem, emocjonalne, ale bez ochów i achów. Bo Alessandrini wie, że to prawda, ale zarazem, że to retoryka. I interpretuje rzecz bardzo po prostu. Choć ja bym może tych emocji chciała tam jednak jeszcze troszeczkę więcej…
Za to w oratorium Melaniego było ich akurat tyle, ile trzeba. Jego archaiczna forma, jak powiedział Alessandrini, wzięła się stąd, że – cytuję – „Rzym jako miasto papieskie nie był otwarty na nowe style” 🙂 Bardzo to było ciekawe: rozbudowane recytatywy, krótkie arie, mało ozdobników i innych fintifluchów, i w to wbudowany dramat dwóch braci, a przede wszystkim matki – rewelacyjną Ewą była Anna Simboli, warto zapamiętać to nazwisko. Efektem była owacja na stojąco. A koncert Alessandrini dedykował Pavarottiemu…
A z gospodarzami spotkałam się na koncercie Gabrieli Consort z programem „Róża bez skazy” – o tematyce maryjnej. Z jednej strony osobie, która, jak ja, już dawno wyrosła ze śpiewaczych tradycji soboru trydenckiego i wie, że wcześniej śpiewało się jednak inaczej – z inną retoryką i emocjami, żeby zostać w temacie – trudno jest słuchać kogoś, kto muzykę piętnastowiecznego anonima, Josquina, Griega, Strawińskiego, Tavenera czy Arnolda Baxa interpretuje tak samo, sielsko-anielsko (choć pod koniec zdarzały się intonacyjne kłopoty w sopranach – pewnie zmęczenie, za dużo tych koncertów i prób…). Z drugiej strony – ma to pewien przekorny wdzięk. Tym bardziej, że dwudziestowieczna część tego repertuaru – to przede wszystkim archaizacje. Tylko w utworze Thomasa Adesa było trochę nowszych środków, choć sam w sobie był raczej nierówny. Za to zaśpiewany na bis – i zapowiedziany przez dyrygenta po polsku (słusznie, jak już tu pracuje, niech uczy się języka 🙂 ) – Totus Tuus Góreckiego okazał się dobrym utworem procesyjnym – McCreesh prowadząc go wyprowadził chór z kościoła… Takie numery on lubi i w tym jest dobry.
Dziś uczta wiolonczelowo-bachowska. I niemieckie śpiewy RIAS-Kammerchor. A potem niestety czas wracać…