Krzyżowanie kultur

Od pewnego czasu istnieje – nie wiem, czy można nazwać to modą, czy „tryndem”, czy jeszcze inaczej – powiedzmy: tendencja do łączenia najprzeróżniejszych muzycznych światów. Pamiętamy projekty Hilliard Ensemble i Jana Garbarka (wymyślone przez Manfreda Eichera, szefa ECM) czy też łączenie śpiewów gregoriańskich z rockiem. Coraz więcej takich fuzji pojawia się w świecie muzyki etno (czasem także włączana jest w ten krąg klasyka) – to, jak widać, znamię globalnej wioski, że znów wspomnimy tu McLuhana.
Takie połączenia stanowiły istotny akcent 3. Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur, który właśnie się dziś kończy. Ja byłam na dwóch takich koncertach; dziś na finał w namiocie pod Pałacem Kultury jeszcze jedna krzyżówka – ostrymi i czystymi, tzw. białymi głosami śpiewające panie z bułgarskiego zespołu Angelite, znany już nieźle polskiej publiczności zespół Huun Huur Tu z Tuwy uprawiający śpiew gardłowy i alikwotowy (z instrumentami) oraz multiinstrumentaliści z Moscow Art Trio. Ci muzycy stworzyli już razem parę projektów, a połączenie, jak słyszę z płyty, brzmi niesamowicie. Na ten koncert akurat zresztą nie idę, bo w tym samym czasie w Studiu im. Lutosławskiego jest wspominany tu przeze mnie koncert kompozytorski Glenna Goulda 🙂


Przedwczoraj z kolei zajrzałam na koncert zespołu MoZuluArt – na podanym tu linku występują z orkiestrą z okazji Roku Mozartowskiego, w Warszawie śpiewali z pianistą (tym samym co na filmie) i kwartetem smyczkowym. Trzech facetów z Zimbabwe studiowało muzykę w Wiedniu, dając przy okazji koncerty tradycyjnego zuluskiego śpiewu a cappella, który był praprzodkiem gospelu. Coś jak Ladysmith Black Mambazo, ale bardziej uładzone, w mniejszym składzie i z akompaniamentem fortepianu. Kiedyś z pianistą, Austriakiem, zaczęli się wygłupiać na próbie i dopasowywać swój śpiew do Mozarta. Potem zaproszono ich na koncert z okazji dziesięciolecia upadku apartheidu i pomyśleli wtedy, że z tym Mozartem to całkiem niezły pomysł. Jeden z nich opowiadał, jak zastanawiali się, w jakim Mozart był nastroju, kiedy komponował dany utwór, i dopisywali stosowne słowa, np. do początku Sonaty A-dur KV 331 – o tęsknocie za ojcem 😆 Choć koncert nie był jakimś wielkim wydarzeniem artystycznym, był dość sympatyczny i niósł dużo pozytywnej energii; oczywiście tylko ze cztery utwory nawiązywały do Mozarta (poza tą sonatą i Rondem D-dur w trochę innej aranżacji niż na filmiku – jeszcze Fantazja d-moll i aria Sarastra), reszta to były już ich tradycyjne kawałki. Jak opowiadają, w ich rodzinnym kraju wszystko, każde wydarzenie życiowe jest powiązane z muzyką, śpiewem i tańcem, „my jesteśmy muzyką i muzyka jest nami”. Pozazdrościć 🙂
Wczorajszy koncert miał o wiele większą rangę. Wystąpił hinduski mistrz i czarodziej perkusji Trilok Gurtu, który w swoim życiu przeżył już wiele krzyżówek kulturowych, nie tylko z gigantami jazzu (Don Cherry, John McLaughlin, Ralph Towner, Garbarek, no i oczywiście Zawinul), ale np. z bułgarskim wiolonczelistą czy wspomnianym zespołem Huun Huur Tu. Na warszawskim koncercie (który dedykował Zawinulowi) wystąpił z włoskim kwartetem smyczkowym Arke, próbującym sobie poczynać na wzór Kronosów. Razem zrobili już parę projektów, w tym jeden właśnie z Huun Huur Tu; ostatnio nagrali płytę Arkeology – kawałki też na stronie Triloka (zwróćcie uwagę, są tu i próbki z naszym Motion Trio!). Jak tę muzykę określić? Taki środek, czasem bliższy jazzowi, czasem Bollywood, ale w ambitniejszym wydaniu, trochę bałkańskich rytmów, różne różności. Najważniejszy jednak był sam Trilok, który rozgrzał publiczność do białości. Chłopcy kwartetowcy też byli nieźli, ale jak dla mnie to on mógłby sam grać cały koncert.
A co myślicie o takich połączeniach? Bo ja uczucia mam mieszane. Jeśli między zespołami i stylami jest chemia, to wyjdzie z tego trzecia jakość. Ale nieczęsto można na to liczyć…