Rafał w Deutsche Grammophon

Na chwilę przed zanurzeniem się w Warszawską Jesień znów poruszę temat pianistyczny. Ale będzie tu mowa o osobowości całkiem przeciwnej do tej, która patronowała paru poprzednim wpisom. Wielu wielbicieli Goulda nie przepada za zwycięzcą ostatniego Konkursu Chopinowskiego, uważa jego grę za zbyt dobrze ułożoną i akademicką. Za to we wspominanych ostatnio profesorkach i profesorach nie budzi protestu, co dla wielu też już jest – z przekory – argumentem przeciw. Na forach internetowych po konkursie odzywało się mnóstwo głosów postponujących chłopaka z Nakła, odsyłających go do szkółki i pomniejszających jego sukces (pewnie niejeden głos odezwał się ze zwykłej zawiści, że komuś się powiodło – ach, ten kochany kraj, w którym ksiądz proboszcz zazdrości pani aptekarzowej, że miała lekki poród). Ale fakt jest faktem, że to właśnie Rafał Blechacz, jako pierwszy polski pianista po Zimermanie (z którym zresztą jego zwolennicy go porównują), otrzymał kontrakt w Deutsche Grammophon. Zaplanowano od razu trzy płyty, z których właśnie ukazuje się pierwsza. Premierę na polskim rynku ma 28 września, na świecie – 1 października. Ja już ją mam i właśnie sobie słucham.

To oczywiście Chopin i tylko Chopin. Wszystkie preludia, także cis-moll op. 45 i As-dur op. posth., a ponadto dwa nokturny op. 62. W książeczce promocyjnej od wydawnictwa cytowanych jest parę entuzjastycznych recenzji ze świata, w tym słowa krytyka z Muenster: „Jeśli chcesz zrozumieć Chopina, powinieneś posłuchać Rafała Blechacza”, oraz zdanie samego pianisty: „Chopin to mój dom”. (Znowu coś przeciwnego światu Goulda, który nie cenił i nie grał Chopina.)

Ja z początku, w czasach przedkonkursowych, podchodziłam do gry Rafała jak pies do jeża, wydawał mi się również typem grzecznego i pilnego ucznia. Na konkursie jednak zobaczyłam go w całkiem innym kontekście. Było tam kilka osobowości fascynujących, które jednak w kolejnych etapach okazywały sie nieprzygotowane ani do dalszej gry, ani w ogóle chyba do dłuzszego marszu. Nie mówiąc już o całych tonach pianistów bylejakich, jak spod sztancy, albo wydziwiających, byleby się odróżnić. Na tym tle Rafał ujął mnie swoją naturalnością, spokojem i szacunkiem dla każdej nuty. Niektórzy powiedzą: tylko tyle, ja mówię: aż tyle. To gra, której słuchanie odpręża.

Teraz słucham nowej płyty i widzę, że potwierdza się to, o czym mówi pianista: bliski mu jest Chopin, to „jego dom” i w tym repertuarze głównie zamieszkuje, ale jednocześnie kocha Bacha, impresjonistów i klasykę. I przez ten pryzmat gra Chopina. Co, wydaje mi się, jest bliskie samemu kompozytorowi, który czuł wspólność z klasyką, zwłaszcza z Mozartem. Każda nutka jest tu wypieszczona i każda ma swoje miejsce – to też łączy go z Zimermanem, którego kiedyś uważałam za salonowca; potem dostrzegłam i w nim iskierkę szaleństwa, której raczej nie ma w refleksyjnej raczej (choć i przywalić potrafi, jak potrza) grze Rafała.

W każdym razie jak już płytka będzie – polecam. Zapowiadają, że w Polsce dadzą „polską cenę” 😉 .