Polacy i brzmienie ECM

Obiecałam kolejny wpis jazzowy, a właśnie jest dobry temat: na rynek wchodzi nowa płyta dawnego Simple Acoustic Trio, obecnie – na sugestię producenta – pod nazwą Marcin Wasilewski Trio (bo zwykle zespoły o takim składzie – fortepian, bas, perkusja – określane są nazwiskiem pianisty). To druga wydana przez ECM samodzielna płyta Wasilewskiego, basisty Sławomira Kurkiewicza i perkusisty Michała Miśkiewicza, po Trio z 2005 roku – ale w sumie piąta dla tej wytwórni, ponieważ wcześniej przez lata grali z Tomaszem Stańką. Wyłapał ich jako totalnych małolatów, jeszcze w 1994 r., a już lata później wydali razem jako Tomasz Stańko Quartet trzy płyty, entuzjastycznie przyjęte przez krytyków, dzięki którym świat odkrył na nowo nie tylko naszego wielkiego trębacza, ale i trójkę młodych jego partnerów: Soul of Things (2002, tu próbki), Suspended Night (2004; tu jeszcze trochę próbek) i Lontano (2006). Ponadto Wasilewski i Kurkiewicz wystąpili na nowej płycie Manu Katche (także ECM) z zeszłego roku – i tu z kolei jako Manu Katche Quintet. Tu jeszcze inny utwór w tym składzie.

Wygląda na to, że Manfred Eicher, szef ECM, postawił na chłopców z Koszalina (Wasilewski i Kurkiewicz) i Warszawy (Miśkiewicz, syn saksofonisty Henryka). Oczywiście wiele zawdzięczają Stańce i jego wielkiemu come backowi na rynek światowy (European Jazz Prize 2002, wspólne sukcesy na trasach amerykańskich), ale w końcu tytuły dla najlepszych płyt i miejsca na listach przebojów należą do nich wszystkich, bo wszyscy na to pracowali. Trio rozumiało się z solistą wspaniale, choć należą do zupełnie innych pokoleń. Teraz ich drogi się rozeszły – każda ze stron potrzebowała zmiany i dalszej pracy na własny rachunek.

Jeszcze przed Lontano trójka młodych muzyków, jak już wspomniałam, nagrała dla ECM pierwszy samodzielny album Trio. Został przyjęty może nie aż tak entuzjastycznie, ale całkiem dobrze – tu recenzja z „Washington Post„, gdzie zwracają uwagę słowa: atmospheric, pastoral style of European jazz often associated with ECM. No i tak właśnie było: chłopcy dopasowali się do słynnego brzmienia ECM, o którym się mawia za Eicherem, że są to „brzmienia najpiękniejsze, zaraz po ciszy” albo że są jak „spokojne morze, tuż przed sztormem”. W wywiadzie pomieszczonym w piątkowej „Gazecie Wyborczej” producent dodaje jeszcze: „Moją główną ideą było poszukiwanie tajemniczości, a zarazem przejrzystości w muzyce. Sięgnięcie do źródeł, podstawowych pytań wynikających z samej zawartości muzyki. Zawsze byłem też pod wrażeniem bardzo lirycznego i poetyckiego podejścia do muzyki. Dlatego wybierałem muzyków mających takie zdolności”.

No tak, tyle że Marcin tym, którzy go słyszeli na żywo, wydaje się raczej pianistą dynamicznym, pełnym drapieżności, energii, fantazji. Tak też było, pamiętam, na specjalnym koncerciku promocyjnym przed premierą Tria. A potem biorę do ręki płytę i… brzmienie ECM…

Na najnowszej płycie, January, też. Co nie znaczy, że nie jest świetna, słucham jej z ogromną przyjemnością. Ale ślad tej drapieżności słychać tu tylko w dwóch środkowych utworach: Balladynie Stańki (ładne nawiązanie do dawnej współpracy), który to temat sam w sobie jest bardzo emocjonalny, i King Korn Carli Bley – ten temat też sam w sobie jest drapieżny, niepokojący. Ogólnie jednak jest po prostu miło, nostalgicznie, delikatnie i poetycko… Tak zresztą było i z grą ze Stańką – atmosfera ich koncertów była całkiem inna niż płyt. I to właśnie koncertami na żywo podbijali Stany…

To oczywiście zrozumiałe, że podczas koncertów są takie krótkie spięcia, taka chemia, taka wymiana emocji z publicznością, które muszą dojść do głosu. Tego wszystkiego oczywiście nie ma w studiu. Ale tu nie tylko o to chodzi. Tu decyduje po prostu gust Manfreda Eichera, który w swojej wytwórni jest Panem Bogiem – i nic dziwnego, bo sam ją stworzył i doprowadził do znacznego sukcesu rynkowego, ściągnął wielkie gwiazdy i umiejętnie stworzył wokół ECM atmosferę niszy, ale pokaźnej.

Niby więc udowodnił, że ma rację, że celując w określony target wie, jak go zadowolić. Czy rzeczywiście? Czasem próby dopasowania się do tej poetyki nie są udane. To widać zwłaszcza na polu muzyki poważnej, którą Eicher wydaje w ECM New Series – są tam płyty piękne, niesamowite, ale niektórzy kompozytorzy, jak np. Gija Kanczeli, idąc za nastrojem nostalgii popadł w kicz. I nie on jeden. W jazzie może aż tak źle nie jest, ale mam poczucie, że artyści trochę się tu wyjaławiają… I tak się zastanawiam, skąd takie właśnie upodobanie. Może stąd, że Eicher lubi słuchać muzyki w samochodzie? A w samochodzie lepiej słuchać muzyki spokojniejszej, o czym , jak już Wam opisywałam, przekonałam się przy słuchaniu Oscara Petersona…

I jeszcze jedno. Eicher twierdzi (również w „GW”), że zespół Wasilewskiego jest dla niego bardzo ważnym odkryciem, a sam lider „jest w tej chwili jednym z najlepszych pianistów jazzowych w Europie”. Nie ujmując jednak nic Wasilewskiemu, Eicher po prostu nie słyszał innych polskich młodych jazzowych pianistów, których mamy dziś wielu, a większość z nich na podobny sukces zasługuje…

PS. Przyjaciołom blogowym wielkie dzięki za akcję wspierającą. W II etap Konkursu na Blog Roku bawimy się do wtorku w południe.