Skrzypce-szesnastki

Do Krakowa przyjechałam, żeby zawadzić o dwa festiwale. O jeden – XX Dni Kompozytorów Krakowskich – właściwie tylko symbolicznie: byłam na koncercie poświęconym kompozytorom bynajmniej nie krakowskim (Olivierowi Messiaenowi w 100. urodziny i Viktorowi Ullmannowi w 110. urodziny), połączonym z wernisażem wystawy pewnej szwajcarskiej artystki, która maluje obrazy zainspirowane muzyką.

Drugim festiwalem były Dni Muzyki Feliksa Mendelssohna, które odbyły się już po raz trzeci. Wczoraj wystąpili pomysłodawcy i zarazem szefostwo artystyczne festiwalu: pianistka Elena Braslavsky i wiolonczelista Jeremy Findlay, którzy w pierwszej części zagrali utwory Schumanna i Barbera, a w drugiej dołączyła się do nich Kaja Danczowska i wspaniale zagrali II Trio c-moll Mendelssohna.

Elena i Jeremy – prywatnie małżeństwo – poznali się w Europejskiej Akademii Mozartowskiej, wspaniałej, nieistniejącej już dziś niestety inicjatywie, dzięki której młodzi muzycy z całego świata zjeżdżali się grać muzykę kameralną, uczęszczać z zajęć o tematyce ogólnohumanistycznej i w ogóle się rozwijać Przez parę lat Akademia działała w zamku Dobrzisz pod Pragą, potem przez kilka lat – w Krakowie, w Przegorzałach. Elena urodziła się w Moskwie, jako nastolatka wyjechała z rodzicami do Nowego Jorku, gdzie uczyła się w Juilliard School of Music; Jeremy jest Kanadyjczykiem. Teraz ona wykłada w Mozarteum w Salzburgu (i narzeka, że tam jest pustynia kulturalna…); wcześniej wykładała też w Julliard, a poza tym jest najlepszą kameralistką, jaką znam. Jeremy występuje jako solista i kameralista na różnych scenach świata. Poza tym, że działają w Salzburgu i na świecie, kupili też swego czasu mieszkanie na krakowskim Kazimierzu – tak pokochali to miasto, w którym spędzili parę pięknych lat. I z przyjemnością robią coś dla niego.

Do czego odnosi się tytuł wpisu? Elena i Jeremy mają córeczkę Alicję, która ma pięć lat i właśnie w ostatnich lat zaczęła się uczyć gry na skrzypeczkach – szesnastki to chyba najmniejszy rozmiar z możliwych. Mówi też sama, że chciałaby jeszcze nauczyć się grać na flecie – z powodu Czarodziejskiego fletu.

I proszę: dziecko naturalnie wprowadzone w muzykę, samo chce się uczyć, na koncercie (dziś siedziała ze swoją mamą) siedzi bardzo grzecznie i spokojnie słucha. Można! Nie wiadomo, czy z tego dziecka wyrośnie muzyk. Ale muzyka zawsze będzie jej bliska.

Oczywiście nie jest regułą, że dzieci muzyków uczą się muzyki (choć chyba większość). Ewa Podleś i Jerzy Marchwiński mają córkę Marysię, dziś już dorosłą, która powtarzała, że za nic w świecie nie chciałaby być muzykiem i kontestowała zwłaszcza tryb życia rodziców – wiecznie w drodze, wiecznie się eksploatować. I sama poszła na romanistykę…