Jeszcze z Themersona

Postanowiłam napisać coś do papierowego wydania o Themersonach, więc wczytuję się w dzieło Pana Stefana O potrzebie tworzenia widzeń, wydane przy okazji wystawy w CSW pod tym samym tytułem, o której pisałam parę wpisów temu. Mały kawałek okołomuzyczny tekstu:

„W operze słowa nie zabijają muzyki. To muzyka zabija słowa, deformując je tak, że nie daje się ich rozpoznać. Jeśli znamy libretto, to już nam nie przeszkadza, że nie wychwytujemy słów – wystarczy słuchać samogłosek.

Coś zupełnie odwrotnego miało miejsce na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, kiedy do kina wtargnęło Słowo Mówione. Słowa odniosły natychmiastowe zwycięstwo, a Ekran padł ich ofiarą. (…)

Ludzie w rodzaju René Claira, Chaplina, Eisensteina, Pudowkina byli przeciwni filmowi dźwiękowemu, ponieważ wiedzieli, że spowoduje lawinę słowa mówionego. Muzyka – nie przeszkadzała im. (…) Muzyka zawsze była dobrym partnerem, nawet w filmie niemym. Studio zwykle wyposażone było w pianino i skrzypce, aby aktorów filmu niemego wprowadzić w nastrój. A w najmniejszym nawet kinie było co najmniej pianino.

W jednym z nich grywał pan Chmurkowski, pianista-wirtuoz, były kapitan kawalerii (białogwardzista? Kozak?) w stanie spoczynku, którego los rzucił po wojnie 1920 roku (niewielu ludzi pamięta, że w 1920 roku była wojna!) do niewielkiego miasta nad brzegiem Wisły [Płocka, skąd pochodził Themerson – DS]. W kieszeni przechowywał butelkę wódki, a kiedy na ekranie pojawiał się obraz koguta, potrafił zagrać na pianinie kukuryku. (…) W każdym razie to w jego interpretacji usłyszałem obszerny wybór najrozmaitszych urywków i fragmentów utworów muzycznych, od Beethovena do Czajkowskiego, od Mendelssohna do Griega, ilustrujących wszystkie nastroje i zdarzenia pojawiające się na ekranie, tajemniczo nieme, wszystkie wschody i zachowy słońca, wesela i pogrzeby, sceny miłosne i sceny walki, ataki kawalerii i pościgi na motocyklach, huragany i tajfuny (wyjątkowo skutecznie korzystał z prawego pedału), i liryczne słowiki (nie zaniedbywał też lewego pedału).

Nie, Dźwięk nie był wrogiem Niemego Ekranu. Tyle pojęć zapożyczonych ze świata wizualnego używa się do opisywania zjawisk muzycznych, ponieważ mają one ze sobą dużo wspólnego, zarówno emocjonalnie, jak i formalnie. A jednak Ekran posiadał w sobie coś istotnego, coś własnego. Coś, co ujawnił metr podrapanej, szmelcowej taśmy, o której wspominałem. Brakowało doń odpowiednika w grze pana Chmurkowskiego, czy to imitującego, czy to muzycznego. Chociaż nowy dźwięk już nadchodził. Wisiał w powietrzu. Lub dokładniej: w hipotetycznym eterze: Szum Sfer Niebieskich”.

(1936-7/1980)