Lisbon Stories

IMG_1481.jpg 

1. Z Alfamy. A właściwie z dzielnicy na jej tyłach – Graça. Trafił nam się bardzo miły zbieg okoliczności: akurat na lato wynajął tam mieszkanie nasz znajomy, zakotwiczony od lat w Stanach. Postanowił napisać w Lizbonie książkę. Miejsce wydaje się idealne… Odwiedziliśmy go wspinając się wąskimi uliczkami i docierając do trzypiętrowej kamienicy pokrytej azulejos – płytkami ceramicznymi.

IMG_1473.jpg

Znajomy zamieszkał na trzecim piętrze. Ale na tyłach tegoż piętra znajduje się to, co jest w górze tego wpisu, czyli niespodziewany taras z najprawdziwszym ogródkiem, gdzie siedząc przy stole w cieniu bugenwilii widzi się Tag. („Tej-ziu!” – uczyła nas parę lat temu wymowy na wycieczce portugalska przewodniczka, z zawodu, jak się przyznała, nauczycielka od kształcenia początkowego. Skuteczna była: jeszcze mam w uszach „Kesz-kaisz” i „KAbu da ROka”)

Siedzieliśmy więc pod tą bugenwilią, pojadaliśmy i rozmawialiśmy. Opowiadaliśmy M. o owym dziwnym fenomenie pogodowym, jaki towarzyszył nam nad oceanem. – A tu jest zawsze słońce, to bardzo inspirujące. I świetnie się tu czuję, bo to taka normalna, robotnicza dzielnica.

Leniwe popołudnie, pora sjesty, a tu nagle ktoś na sąsiednim tarasie wierci wiertarką i uderza młotkiem. – To nic, zaraz przestanie – mówi M. – Z początku się wystraszyłem, że to tak będzie cały czas. Ale nie, on robi godzinkę i kończy. – I faktycznie. Po kilku kolejnych rąbnięciach młotkiem facet zaczyna podśpiewywać wesolutko: „Rimbombiii, rimbombaaa, ribiribirim, bam bam” (melodia dla znających solmizację: sol sol sol, sol la mi, sol sol sol sol sol la mi). I fajrant…

2. Z Rua Augusta. Czyli z najbardziej znanego deptaku centralnej dzielnicy Baixa, zmierzającego do Praça do Comércio nad Tagiem. Turystów tu zapewne więcej niż miejscowych, a z tych ostatnich – standardowi przebierańcy, żywe pomniki i niestety, jak w całej Lizbonie, straszna masa żebraków; nie sposób podczas jazdy metrem nie spotkać przynajmniej dwóch (kiedyś ich tylu nie było – wejście euro dało Portugalczykom mocno w kość).

Są też oczywiście grajkowie – raz trafiłam na dwie dziewczyny, flecistkę i altowiolistkę, które grały sobie Eine kleine Nachtmusik. Ale tym razem słyszę znajomy głos: fado z akompaniamentem triangla. I już wiem, kogo za chwilę zobaczę – osobę, której poprzednim razem słuchałam w kwietniu, z towarzyszeniem zespołu w Studiu im. Lutosławskiego…

– No to wrzuć tej pani pieniążek, jak ją tak podziwiasz – mówi siostra. – Daj spokój – odpowiadam – ona przecież od dawna robi karierę w show-biznesie. Gra na ulicy, bo widać to silniejsze od niej…

Tak – to była Dona Rosa… A oto dowód:

IMG_1199.jpg