Ten dziwny Schubert

Takie stereotypy są o nim: osoba kameralna, nieśmiały młodzieniec (zmarł mając ledwie 33 lata), twórca związany przede wszystkim z pieśnią, której romantyczną odmianę właściwie stworzył. Wszystko prawda, ale to tylko część prawdy.

Schubert w pieśniach a Schubert instrumentalny to dwie całkiem różne sprawy. Zwykle się uważa, że w pieśniach opanował formę w sposób mistrzowski, są one logicznie zbudowane czy gdy są zwięzłe, zwrotkowe, czy rozlewnie śpiewne, czy rozciągają welon ponurości. Podobnie z krótkimi formami fortepianowymi, bardzo intymnymi, takimi jak Impromptus czy Moments musicaux. Miniaturki-cacka, liryczne obrazki – tak zwykło się je widzieć.

Ale muzykę instrumentalną w większości, z sonatami fortepianowymi i niektórymi symfoniami na czele, zwykło się lekceważyć i sądzić, że się one Schubertowi nie udały – nie wyszedł tu jeszcze całkiem z klasycyzmu a la Beethoven (a przecież późny Beethoven to już praktycznie romantyzm), a próbuje swobodniejszej formy romantycznej i wychodzą z tego nudziarstwa – jak to ktoś kiedyś ujął litościwie: niebiańskie dłużyzny.

Dziwne to są utwory. Rzeczywiście dla współczesnych musiały być mało zrozumiałe. I jeśli ktoś nie ma odpowiedniego podejścia, mogą faktycznie wydać się nudne. Ale kiedy wykonawca wie, że to nie są niebiańskie dłużyzny, jeśli patrzy na te utwory jak na wędrówkę (częsty motyw u Schuberta), w której ważny jest każdy krok i jego powtórzenia – może dojść do istoty dzieła. Ale też może tę istotę widzieć różnie.

Na festiwalu Chopin i jego Europa Schuberta wykonano dość dużo – na czterech w sumie koncertach (jeszcze będzie Niedokończona w wykonaniu Orkiestry XVIII Wieku) – i bardzo różnie, na różnych też instrumentach. Dina Yoffe na recitalu zagrała, niestety na współczesnej Yamasze, ale i tak pięknie wyrzeźbioną, Sonatę D-dur, pogodną niby i radosną, ale i tu są dość dziwne momenty. A parę dni później bardzo indywidualną interpretację Sonaty a-moll D784 dała Yulianna Avdeeva – to dopiero jest przedziwna muzyka. Dziewczyna zagrała to szybciej niż ten pianista, bardziej jakby rytmicznie, transowo i chłodno – całkowite przeciwieństwo obiegowego obrazu Schuberta. Swoją drogą z jakiej ta sonata jest planety – nie wiem. I nikt chyba nie wie.

W poniedziałek wieczorem była istna Schubertiada, jak nazywano spotkania towarzyskie w celu wykonywania dzieł Schuberta. Świetny Aleksander Mielnikow grał na kopii instrumentu Grafa (z 1819 r., czyli z czasów Schuberta; młody Chopin także zetknął się z tą marką z dziesięć lat później); najpierw Fantazję C-dur ze znakomitą skrzypaczką Isabelle Faust, potem Introdukcję i Wariacje nt. pieśni Trockene Blumen z równie dobrym flecistą (na flecie również z epoki) Martinem Sandhoffem, wreszcie sam wykonał Fantazję „Wędrowiec”. A dziś Kristian Bezuidenhout, po raz pierwszy na recitalu (na poprzednich festiwalach grał koncerty Beethovena z Orkiestrą XVIII Wieku), włączył do programu 4 Impromptus op. 90, które, choć tak popularne, też zawierają dziwności. Też grał na tym Grafie, którego dźwięk mnie trochę kole w ucho, brak mu jakichś dolnych częstotliwości i muszę się do tego dźwięku przyzwyczajać, ale on potrafił tak zaczarować dźwięk, że stała się to muzyka intymna, bliska. Piękne to było.

To jeszcze przedziwna ostatnia sonata fortepianowa. Kiedyś uważałam, że nie da jej się nie zagrać nudno, że nawet Rubinstein się strasznie męczył, a tylko Horowitzowi się udało jakoś z tego wybrnąć. Dziś już widzę to zupełnie inaczej. Tu Brendel gra spokojnie i refleksyjnie, ale jednak, jak się okazuje, dość szybko, bo taka Maria Judina – jedna z największych oryginałek w historii pianistyki – gra to samo tak! I mniej więcej w podobnym tempie grał to kiedyś Piotr Anderszewski – i każda nuta była fascynująca! Ale było to dawno i niestety przestał już tę sonatę grywać.

I na koniec, żeby odejść od fortepianu, utwór, od którego ciarki mi chodzą po grzbiecie od pierwszych dwóch akordów. Można znaleźć dalsze części tego nagrania, ja tu jeszcze podam link do wolnej części, która jest już chyba z innego świata.