Płyta Wiery

Deszcz leje; na jutro jednak zapowiadają piękną, choć nienajcieplejszą pogodę, więc może ci, co wybiorą się na Marilyn Mazur, nie zmokną (ja się jeszcze waham). Na razie jednak w tę smutną pogodę smutny – ale nie tylko – temat, który powinnam odnotować – także ze względu na osoby pojawiające się na tym blogu.

Przede wszystkim coś, co cieszy: Polskie Nagrania, które od niedawna mają za szefa Jana Popisa (dawniej Polskie Radio), wypuściły reedycję nagrań legendarnej piosenkarki Wiery Gran, zmarłej w listopadzie zeszłego roku. Nasza Tereska (teresa czekajorganizowała jej pogrzeb i jego oprawę muzyczną.

Nie będę pisać o jej nieszczęśliwym życiu, bo już nieraz o nim pisano (parę linków pod powyższymi linkami). Kilka miesięcy po jej śmierci, w czerwcu, napisała swój duży tekst w „Wysokich Obcasach” Joanna Szczęsna, do której artystka miała zaufanie. Ten artykuł jednak nie powstałby za jej życia. Ale przecież ona sama mówiła autorce: „Mnie się traktuje jak wariatkę, może nawet nią jestem, ale nie na sto procent”. Czyli jednak miała świadomość swojej obsesji. Ale czy z obsesją można walczyć samemu, bez żadnej pomocy? A i z pomocą czasem jest to niemożliwe…

Napiszę więc o płycie. Większość nagrań pochodzi z płyty nagranej w latach sześćdziesiątych, gdy Gran odwiedziła Polskę. Niski, trochę już ochrypły i trochę zmęczony, ale wciąż głęboki i atrakcyjny głos, styl śpiewania bardzo staroświecki, w typie przedwojennego kabaretu. Przeboje też raczej przedwojenne, w tym i zagraniczne, ale śpiewane po polsku (La vie en rose, dla zmyły pod tytułem Gdy w ramiona bierze mnie, czy Tiomnaja nocz’). Do tego dołączone cztery piosenki nagrane w latach trzydziestych – ale nic nie przebije największej atrakcji tej płyty, najcenniejszej, utworu-emblematu, z którym Wiera Gran przeszła do historii: Jej pierwszy bal. To właściwe nagranie, z 1949 r. (nagrała też ją w latach sześćdziesiątych, ale ze zmienionym tekstem, a to przecież i o tekst Władysława Szlengla chodziło!). Tu artystka naprawdę przechodzi samą siebie – wciela się w różne role, zmienia barwę głosu, a partneruje jej na fortepianie (m.in. z fragmentem chopinopodobnym) nie kto inny, tylko autor tego utworu, Władysław Szpilman.

Nie wiadomo, czemu aż tak się nie znosili. Czemu w Pianiście Szpilman nawet nie wymienił jej nazwiska, choć to był największy ich przebój. I, wbrew sobie, pozostaną w historii piosenki razem, nierozerwalnie związani. Naznaczeni przez wojnę.