Warsztat Muzyczny: reaktywacja

W kultowym składzie – Zygmunt Krauze (fortepian, szef zespołu), Czesław Pałkowski (klarnet), Edward Borowiak (puzon) i Witold Gałązka (wiolonczela) – zaczęli grać dokładnie 50 lat temu. Ponad 300 koncertów na całym świecie, ponad 100 utworów kompozytorów z kraju i ze świata, zamówionych lub napisanych specjalnie dla nich, wprowadzanie publiczności Warszawskich Jesieni w świat awangardy, rozmaite przygody, w jakie tę publiczność zabierali – ich dorobek jest imponujący. Zeszli ze sceny po dwudziestu latach, każdy poszedł w swoją drogę. I dopiero niedawno zaproszono ich na festiwal muzyki współczesnej w Huddersfield, żeby przypomnieli program, który grali tam na pierwszym festiwalu, 30 lat wcześniej. – Siedliśmy i było tak, jakby te wszystkie lata nie minęły – mówi Zygmunt Krauze.

I teraz, na koncercie w Centrum Sztuki Współczesnej w ramach festiwalu Ad Libitum (podtytuł: improwizacja w muzyce jako element edukacji kulturalnej, więc a propos kongresu), też tak było. Wyszło czterech świetnych oldboyów (Krauze we wrześniu skończył 70 lat – nikt by mu nie dał), zasiedli przed długim stołem dokładnie jak 39 lat temu na Warszawskiej Jesieni i tak jak wtedy wykonali Cartridge Music Cage’a. Na stole stały dwa starożytne radia lampowe (jedno z 1920 r.!) oraz kilka adapterów na winyle, a panowie… no, co tu dużo gadać, robili to samo, co dziś robi młodzież: scratchowali i samplowali, a poza tym szeleścili papierami przed mikrofonem. „Partytura” tego utworu jest zresztą po prostu grafiką, którą można interpretować jakkolwiek.

Kwartet 2+2 Bogusława Schaeffera polega na tym, że dwóch muzyków dłubie w fortepianie, a dwóch pozostałych może grać na dowolnych instrumentach (grali na klarnecie i wiolonczeli). Tu z kolei partytura wygląda też jak grafika, ale znaczki bardziej przypominają nuty. I najlepsza zabawa: dwa utwory Krauzego. Na One Piano, Eight Hands panowie wyszli w kożuchach i czapkach (z wyjątkiem lidera w eleganckim płaszczu i białym szalu), siedli wszyscy przy niemiłosiernie rozstrojonym pianinku i grali takie smętne… A potem, już znów bez okryć zwierzchnich, zasiedli do kolejnego stołu, do utworu Soundscape i grali na cytrach, kieliszkach, glinianych kogutkach, ustnikach od fujarek, od czasu do czasu puszczając na starożytnym magnetofonie firmy UHER taśmę ze śpiewami ludowych dziadków i dziatek…

Po przerwie pokazano nam parę filmów z Warsztatem Muzycznym, a potem Krauze opowiadał, jak się czyta graficzne partytury (wyświetlano je jako slajdy). I na koniec niespodzianka: utwór Christiana Wolffa Sticks, którego wykonanie na Warszawskiej Jesieni w 1970 roku stało się słynnym skandalem. Rzecz polega po prostu i wyłącznie na łamaniu patyków przed mikrofonami, można to robić dowolnie długo, ale z pewnym namaszczeniem. Otóż dziekan wydziału reżyserii dźwięku w ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, gdzie wykonanie się odbywało, wystraszył się, że artyści zniszczą mikrofony, i wyłączył nagłośnienie, po czym puścił z głośników tak piskliwy ohydny dźwięk, że publiczność musiała wyjść z sali.

Dziś takiego skandalu nie było. Przeciwnie: publiczność rozumiała, że jest to na swój sposób utwór medytacyjny (dźwięki kojarzą się przyjemnie z ogniskiem lub kominkiem), a zapowiedzianą niespodzianką było zaproszenie obecnych do współudziału. Kilka osób się skusiło i czyniło to z pasją…

Jak to fajnie, kiedy mimo mijających lat luz, otwartość i poczucie humoru pozostają.