Jak nas drzewiej straszono (muzycznie)

Byłam wczoraj na koncercie Orchestre National du Capitole de Toulouse. To przyzwoita orkiestra z tradycjami sięgającymi początku XIX w., właśnie od niedawna ma nowego młodego szefa, Osetyjczyka Tugana Sokhieva, z którym świetnie się porozumiewają. Pominę tu pierwszą część koncertu (w tym występ Nelsona Freire) i skupię się na zawartości drugiej części, podczas której orkiestra pokazała, co naprawdę potrafi.

Symfonia Fantastyczna Berlioza – sztandarowy przykład romantycznej muzyki programowej, o programie naiwnym i dziś wręcz zabawnym. Wykonanie było tak plastyczne, sugestywne, pełne teatralnych gestów, że odkrywało się utwór na nowo i rozumiało się, dlaczego w swoim czasie był tak nowatorski i dlaczego o Berliozie mówi się jako o mistrzu instrumentacji. Najbardziej to jest widoczne w ostatniej części, przedstawiającej sabat czarownic. Tu widać, jakie zestawienia instrumentów sprawiają, że muzyka brzmi upiornie. Np. w sekundach 35-42 tę samą melodię-sygnał gra obój, flet i flet piccolo, który w końcówce zjeżdża trochę glissandem w dół. Zaraz potem, po tajemniczym szemraniu smyczków główny, skoczny temat szatańskiej taranteli grany jest przez klarnet Es, mniejszy i o jaskrawszym brzmieniu niż ten najczęściej używany, in B. Pierwsze wejście tematu, w którym klarnetowi towarzyszą tylko kotły – to falstart przerwany tumultem blachy, i w końcu (1’50”) zaczyna się prawdziwy sabat; tym razem klarnetowi towarzyszą nosowo brzmiące fagoty (kozie brzmienia – nie bez kozery). Ciekawostka: w tym nagraniu brzmią ok. 3’25” i potem prawdziwe dzwony (zwykle używa się orkiestrowych), na których wchodzi tuba z puzonami z motywem Dies irae (potem powtarzają motyw waltornie, a potem „parodiują” go dęte drewniane). I tak dalej.

Berlioz jeszcze poruszył temat piekielnego lotu nad światem w Potępieniu Fausta i, co charakterystyczne, tu też użył oboju jako diabelskiego brzmienia, któremu akompaniuje galop smyczków, a potem – no, co? Oczywiście warcząca tuba (1’50”). Faust Gounoda, o którym tu niedawno była mowa, nie ma właściwie w sobie diabelstwa, Mefisto jest postacią groteskową (no, może w drugiej arii powinien użyć diabelskiego śmiechu, ale właściwie co w nim diabelskiego?), a Noc Walpurgii banalnym słodkim balecikiem.

Straszył nas Nocą na Łysej Górze Musorgski – i tu powtarzają się podobne chwyty: pędzące smyki, kwiczące dęte drewniane, tupanie kotłów, bucząca tuba… W strachy bawił się z nami też np. Saint-Saëns (Danse Macabre); do tematu Dies irae, modnego i używanego właśnie w takim typie utworów, wracał Liszt w Totentanz, a nawet Rachmaninow w Rapsodii na temat Paganiniego (3’26”)…

Strachy na Lachy. Ale ma to swój urok…