Co robią krytycy

Od jutra przez weekend będę pewnie (jak czas pozwoli) zaglądać na sesję muzykologiczną zorganizowaną przez wspominanego tu przeze mnie ostatnio prof. Michała Bristigera (a ściślej założone przez niego Stowarzyszenie De Musica), poświęconą problemom krytyki muzycznej. Od czasu do czasu krytycy zastanawiają się, kim właściwie są; muzykolodzy, jak widać, też się nad tym zastanawiają. A ja, zajmując się dziś pisaniem tekściku do „Polityki” o Grażynie Bacewicz (17 stycznia 40. rocznica śmierci, 5 lutego 100. rocznica urodzin) i przygotowując się do niego, trafiłam na rozmowę Stefana Kisielewskiego z nią, gdzie również pojawia się na krótko ten problem. Rozmawiali częściowo jako dawni koledzy z konserwatorium (on przecież także był kompozytorem), ale też był on dla niej jednak trochę piątą kolumną krytyczną, zwłaszcza po wojnie, kiedy, jak wspominał w innym miejscu: „…dużo o niej pisałem, ale raczej niechętnie się do tego odnosiła, dopiero kiedyś, kiedy napisałem o jednej z symfonii rzeczywiście z sercem, bo zrobiła na mnie wrażenie, wtedy dopiero zaczęła się trochę liczyć z moją opinią. Ale udawała, że ją to nic nie obchodzi. Jednakże wpłynąłem chyba trochę na jej karierę, mianowicie grała kiedyś w Krakowie Koncert skrzypcowy Czajkowskiego, no i po koncercie ja jej powiedziałem: Wiesz co, Grażyna, szkoda ciebie na granie takich rzeczy, zwłaszcza że trzeba mieć inny ton do Koncertu Czajkowskiego. Ona znów powiedziała, że to jest bezczelność, ale przestała grywać. Ja zresztą mam taki zwyczaj, że nie lubię mówić tego, czego nie myślę”. My oczywiście wiemy, że Kisiel przypisywał tu sobie zbyt wiele, ponieważ Grażyna Bacewicz rzuciła grę na skrzypcach z powodu kotka

Ale wróćmy do wspomnianego wywiadu. Padło tam pytanie: „- Wieść gminna głosi, że nie znosisz krytyków muzycznych i bardzo się na ich wypociny irytujesz. Ponieważ sam nie jestem bez winy, więc…

GB: – Na krytyków się nie irytuję, lecz po prostu są mi obojętni i staram się ich nie czytać. Jeszcze nigdy z żadnej recenzji nic nie skorzystałam, niczego się nie nauczyłam. Myślę, że tak jest dlatego, iż krytycy przeważnie nie omawiają utworu, który otrzymują, lecz jakiś inny, fikcyjny, jaki ich zdaniem powinien być. Nie piszą więc o nas, kompozytorach, tylko o sobie…

SK: – A może to jest inaczej? Może krytyk to po prostu piszący słuchacz, który uświadamia kompozytorowi, że jego (kompozytora) intencja twórcza jest przez odbiorców inaczej odbierana, niż autor zamierzył i przypuszczał? I może właśnie dlatego kompozytor się na krytyka irytuje?

GB: (po niechętnym namyśle [tak w oryginale – DS]) – Może…”

Podoba mi się to, co powiada tu Kisiel, którego czuję się tu oczywiście w pewnym sensie sojuszniczką. I myślę, że kompozytorka te słowa przyjęła, acz z niechętnym namysłem, ponieważ padły z ust kogoś, kto działa też jako kompozytor i wie, jak to jest.

A kompozytorzy, nawet jeśli nie są krytykami, też przecież krytykują, i to jak! Na sesji poświęconej pamięci Bacewiczówny kompozytor Krzysztof Meyer opowiedział dwie anegdoty o swoich spotkaniach z nią. Otóż jako młody człowiek ukłonił się jej raz na ulicy, choć nigdy nie został jej przedstawiony i podejrzewał, że ona nie ma pojęcia, kim on jest. Na co ona natychmiast odparła: „Dzień dobry, panie Krzysztofie, niech pan nigdy nie łączy unisono trąbki z czelestą, bo czelesta jest guzik słyszalna”. „Przy czym słowo guzik jest tutaj moim eufemizmem” – dodał. Kiedy indziej zaś, na Warszawskiej Jesieni, po wykonaniu jego utworu, które było zupełnym niewypałem, nikt do niego nie przyszedł z wyjątkiem Grażyny Bacewicz, „która ciepło uśmiechnęła się i powiedziała: Chyba zadowolony jesteś z wykonania”. Było mu miło, że przyszła i powiedziała parę słów. Już po jej śmierci przeczytał wydany zbiorek opowiadań Znak szczególny, w którym autorka ujawniła szyfr kryjący się za określonymi tekstami gratulacji składanych kolegom-kompozytorom. „No, chyba byłeś zadowolony z wykonania” oznacza „Utwór twój jest nędzny, nie ma co o nim mówić”…