Grać, nie grać?

Urodziny – dwusetne – Feliksa Mendelssona dopiero 3 lutego, ale już dziś o godzinie 19. czasu nowojorskiego (czyli jak dla nas – w środku nocy, już jutro) w tamtejszym Museum of Jewish Heritage odbędzie się koncert nieznanych jego utworów lub nieznanych wersji znanych utworów. To zresztą część większej całości – działań The Mendelssohn Project, inicjatywy stworzonej przez Stephena Somary, dyrygenta amerykańskiego zafascynowanego dorobkiem Mendelssohna, który szpera w bibliotekach po całym świecie (między innymi w tzw. Pruskim Skarbie w naszej Jagiellonce) i odkrywa rozproszoną spuściznę tego wykreślonego na dłuższy czas w Niemczech – z winy najpierw Wagnera, potem Hitlera – twórcy.

The Mendelssohn Project dokonywał już współczesnych premier mendelssohnowskich, wśród których znalazły się rzeczy wcześniej nie wykonywane, ale też i niewykorzystane chorały czy też inna niż grywana dziś wersja Symfonii Włoskiej – ponoć dłuższa o kilka minut. Jak można też zobaczyć na stronie projektu, zapisuje też on sobie na konto pierwsze w USA wykonania utworów Mendelssohna na instrumentach z epoki.

Na stronie NYT możemy przeczytać więcej. Wykonanych zostanie 13 utworów – pieśni, miniatur fortepianowych, kompozycji na kwartet smyczkowy. Możemy też przeczytać zdania sceptyczne, m. in. Leona Botsteina, dyrygenta, którego mogą pamiętać bywalcy festiwalu Wratislavia Cantans. Twierdzi on, że Mendelssohn był kompozytorem bardzo samokrytycznym i jeśli coś ukrywał przed światłem dziennym, to dlatego, że uważał, że nie jest tego warte. Podobnie np. z Symfonią Włoską – jeśli była ujawniana określona wersja, to znaczy, że właśnie tę wersję akceptował.

Tu trafiamy na problem: czy akceptować wolę kompozytora? Mamy w naszej kulturze wielki precedens – twórczość Chopina. Jak podliczyć wydania pośmiertne jego utworów, jak stwierdzić, co by było, gdyby jego przyjaciel Julian Fontana zgodnie z wolą kompozytora spalił je – nie znalibyśmy np. Nokturnu e-moll bębnionego we wszystkich szkołach muzycznych, sztambuchowej Fantaisie-Impromptu, Nokturnu cis-moll nieodłącznie dziś związanego ze wspomnieniami Władysława Szpilmana, serii pięknych mazurków, kilku walców i polonezów, no i wszystkich pieśni… Cóż, Franz Kafka też kazał Maksowi Brodowi spalić swoje dzieła, a ten na szczęście tego nie wykonał.

Witold Lutosławski (7 lutego mija 15 lat od jego śmierci – jak to zleciało!) zrobił inaczej. Nie spalił ani nie kazał palić niczego, wszystko oddał do kolekcji Paula Sachera w Bazylei. Ale zastrzegł sobie, by dzieł nieukończonych nie kończyć ani nie wykonywać. Dotyczy to m.in. szkiców do Koncertu skrzypcowego pisanego dla Anne-Sophie Mutter – jak mówił mi niegdyś Tadeusz Kaczyński, który pisząc książkę o Lutosławskim (też nie zdążył jej porządnie opracować…) szperał w bazylejskich archiwach, szkice te są dość zaawansowane. Ciekawe, czy za 200 lat przyjdzie jakiś kolejny pan Somary, który uprze się te szkice wykonać… Ale po pierwsze, ja ich nie widziałam i nie umiem ocenić, czy z tych szkiców dałoby się coś zagrać (Tadeusz by powiedział, ale niestety od prawie 10 lat już nie żyje), bo z tym, panie dziejku, aleatoryzmem kontrolowanym nigdy nic nie wiadomo (mogły np. zostać jakieś schematy harmoniczne do rozwinięcia), a po drugie – czy ktoś wtedy jeszcze, po coraz szerszych zalewach popu i innych różności, będzie się interesował muzyką poważną?