Zabrzmiał erard i pleyel

Po wczorajszym dość średnim występie Melnikov zrehabilitował się dzisiejszym recitalem w Studiu im. Lutosławskiego, ale też nie szło mu łatwo. Tym razem wybrał fortepian Erarda, który ma w średnicy brzmienie bardziej wyrównane, ale basy są dość nikłe (w fortepianie Pleyela zresztą też), a wysokie dźwięki grane za głośno nie brzmią ładnie. Nie było łatwo zagrać na tym Etiud symfonicznych Schumanna – oddać ich symfoniczność, ale Melnikov pięknie kontrastował poszczególne wariacje (bo to forma wariacji), z każdej czyniąc subtelny pejzaż dźwiękowy.

Pięknie też rozpoczął się cykl Preludiów op. 28 Chopina (nie wszystkie podobały mi się tak samo), ale gdzieś w środku, przy którymś z tych szybkich i głośnych preludiów fortepian się nieco rozklekotał, pękła też struna. Biedny pianista pocił się też strasznie, a nie wziął ze sobą chusteczki, więc zaczęły mu się ślizgać palce po klawiszach i Preludium Es-dur to już była zupełna klęska. Ale opanował się i końcówka była już spokojniejsza. Bardzo ciepło został przyjęty i wyraźnie był wzruszony, że polska publiczność tak pozytywnie reaguje na jego Chopina, zabisował więc dwiema etiudami z op. 10 (C-dur nr 1 – okropnie, cis-moll nr 4 – lepiej), a zakończył piękną klamrą: wrócił do Schumanna i zagrał ostatnią część Scen dziecięcych – Poeta mówi.

O ile ten koncert był nierówny, to wieczorny, w Filharmonii Narodowej, nie miał słabych punktów. Concerto Köln grało lepiej niż wczoraj, a Andreas Staier pokazał prawdziwą klasę grając na tym samym pleyelu, co poprzedniego wieczoru Melnikov, ale z bez porównania lepszym efektem. Najpierw jednak zabrzmiała Symfonia c-moll niejakiego Henri-Josepha Rigela (1741-1799), niemieckiego kompozytora zamieszkałego we Francji. Jak widać, był on o 9 lat młodszy od Haydna, a jego muzyka trochę Papę przypomina, choć jest w niej coś charakterystycznego, jakby ułomnego (ramotowatego, jak wyraził się jeden z kolegów), co sprawia, że nie dziwimy się, że utwór został na długo zapomniany. Podobnie jak III Koncert fortepianowy Johna Fielda (1782-1837), typowy wykwit stylu brillant, którym karmił się Chopin w młodości; mamy tu przypominające już Chopina biegniki i ozdobniki, w pierwszej części, gdy ozdobniki fortepianowe nakładają się z orkiestrowymi, tworzy się przezabawny efekt gruchania (jak słowo daję, tak to brzmi, zwłaszcza fortepian z dętymi). Finał jest polonezem, trochę rozwlekłym. Środkowa część z kolei to solowy nokturn ( w niektórych nagraniach dodaje mu się orkiestrę), funkcjonujący zresztą pod osobnym opusem. Warto tu przypomnieć, że to Fieldowi właśnie zawdzięczamy tę formę, którą tak wspaniale rozwinął Chopin. Staier zabisował – też można powiedzieć, że nokturnem: częścią Karnawału op. 9 Schumanna poświęconą Chopinowi.

Na koniec Paukenwirbel Haydna, czyli pyszna zabawa Papy z motywami i – co tak naprawdę wyraźnie słychać dopiero w orkiestrze instrumentów z epoki – barwami. To jedna z ostatnich jego symfonii, swoista synteza jego stylu. Bardzo efektownie zabrzmiała, zagrana z dużym wyczuciem; artyści otrzymali standing ovation. Warto podkreślić, że ta świetna orkiestra gra bez dyrygenta. Ten koncert jest dziś retransmitowany w radiowej Dwójce, więc warto posłuchać.

A co do Staiera – jak to wspaniale, że jeszcze go usłyszymy tu trzy razy! Wybieram się też na konferencję prasową z nim. Też dam potem sprawozdanie.