Anglicy wielokulturowi

Wczoraj zaczął się na Sacrum Profanum nurt – jak to tu obcojęzycznie – modern classic (może powinno być classical?), i tak już zostanie do piątku, czyli na całą resztę mojego pobytu w Krakowie. Co wieczór po dwa koncerty, o 19. w Muzeum Inżynierii Miejskiej, o 22. w Łaźni Nowej. Dwa wczorajsze koncerty należały do kompozytorów różnych pokoleń, ale kilka rzeczy ich łączy: estetyczne brzmienia, pewne wpływy francuskie, zafascynowanie innymi kulturami i integrowanie elektroniki z muzyką instrumentalną. W sumie muzyka, która sprawia przyjemność, czasem nawet dużą.

Julian Anderson (rocznik 1967) studiował w Londynie u czołowego brytyjskiego serialisty Alexandra Goehra, a potem u czołowego francuskiego spektralisty Tristana Muraila. Wpływy spektralizmu są w jego muzyce słyszalne, ale mnie ona przypomina pod wieloma względami twórczość niderlandzkiego kompozytora o podobnym nazwisku – Andriessena (Louisa oczywiście; w rodzinie było też dwóch Jurriaanów, czyli Julianów – brat oraz bratanek Louisa, ale nie o nich chodzi). I u niego usłyszymy specyficznie brzmiące akordy-mikstury, trochę jazzowe, i także jazzujące z lekka rytmy, w tym użycie średniowiecznej techniki hoquetusu, czyli naprzemiennego grania jednego muzycznego ciągu przez różne instrumenty lub grupy instrumentów (Andriessen skomponował nawet utwór Hoketus na dwa zespoły instrumentów dętych; Anderson świadomie nawiązuje do średniowiecza w Book of Hours, inspirowanej, jak tytuł wskazuje, Godzinkami Księcia du Berry; pięknie wpleciona tu jest elektronika). Jeden utwór z wykonanego programu grany był już 15 lat temu na Warszawskiej Jesieni (pamiętałam go, bo był świetny) – Khorovod; tytuł pochodzi od rosyjskiego słowa-odpowiednika polskiego korowodu. W tym utworze słychać z kolei inspirację Strawińskim z czasu Święta wiosny (to też cecha wspólna z Andriessenem); wedle słów kompozytora także muzyką ludową nie tylko Rosji, ale też Rumunii, Turcji, Litwy. Alhambra Fantasy nawiązuje do kultury hiszpańsko-mauretańskiej, ale w sposób bardzo abstrakcyjny – też nawiązując do technik średniowiecznych. Program uzupełniła jeszcze również najświeższa, bo z 2009 r., świetna The Comedy of Change, muzyka o przeznaczeniu baletowym.

Jonathan Harvey, który kończy właśnie 70 lat, nobliwy pan, osobiście pilnował bardzo w jego kompozycjach istotnej warstwy elektronicznej. Na konferencji prasowej powiedział, że przeniósł się w latach 80. do Paryża dlatego, że w Wielkiej Brytanii w tym czasu nie było klimatu dla muzyki elektronicznej; teraz już jest. Ale wtedy związał się z IRCAM-em i trochę w tych utworach widać, że w jakimś stopniu zaprzedał mu – i muzyce francuskiej – duszę. Zwłaszcza w trwającym godzinę Bhakti z 1982 r., składającym się z epizodów instrumentalnych i elektronicznych splatających się nawzajem, słychać wpływy nie tylko typowej tworzonej w IRCAM muzyki i Bouleza, ale i Messiaena, słyszalne też w utworach Hidden Voice 1 i Hidden Voice 2. (Na Warszawskiej Jesieni będzie wykonany inny jeszcze utwór Harveya, Bird Concert with Pianosong z 2001 r.). Nie tylko jednak francuskie wpływy, ale przede wszystkim hinduskie zdominowały w niemałym stopniu jego twórczość. Kompozytor zapytany o inspirację twierdzi, że bierze się ona z medytacji; w stronę Indii zmierza jego skłonność do mistycyzmu. W utworze Soleil Noir/Chitra zestawia, jak opowiada, europejską melancholię spod znaku Gerarda de Nervala (znów kultura francuska) z radosnym hinduskim tańcem księżniczki Chitry z Mahabharaty.

Na razie więc festiwalowa Wielka Brytania nie jest bardzo brytyjska (choć Indie to kierunek Anglikom bliski). Zobaczymy, co będzie dalej.

Szukałam jakichś przykładów na YouTube. Andersona niestety nie ma, Harveya niewiele, znalazłam tylko to.