Roger w amfiteatrze

O tym spektaklu w realizacji brytyjskiego reżysera Davida Pountneya słyszało się już opinie skrajne. Autorka blogu operachic, zwykle przerysowująca, chyba nie była na spektaklu, tylko widziała zdjęcia z niego, na których podstawie stwierdziła, że każdemu po jego obejrzeniu grozi zostanie wegetarianinem. No owszem, były tam takie sceny, ale tylko w ostatnim akcie. Lepiej pisał wówczas Aleksander Laskowski, któremu rzecz się podobała. Był też w Liceu – tu mu się spodobała trochę mniej. Ja w niektórych osądach byłabym nieco mniej surowa, np. jeśli idzie o Roksanę Anne Schwanewilms – zresztą spektakl, który ja widziałam, już w pewnej odległości od premiery (na której był kolega) miał prawo się uleżeć. Na dyrygenta też bardzo nie narzekam, choć wiele mu brakuje do poetyckości Kazushi Ono.

Ale wróćmy jeszcze do recenzji, bo chciałam Wam pokazać coś kuriozalnego. Otóż ta pani streszcza zagraniczne recenzje, chcąc za wszelką cenę udowodnić postawioną z góry tezę: ten spektakl jest estetyzujący, a więc niedobry, za to Warlikowski jest genialny. Dopiero gdzieś w środku tekstu pani się przyznaje, że spektaklu w Bregenz nie widziała. (Obawiam się, że nie widziała też paryskiego Warlikowskiego.) Nawet więc nie umie powiedzieć, czy recenzenta poniosła fantazja, gdy pisze o „mordzie na Roksanie”, bo tylko on jeden o tym pisze. Otóż mogę tę panią zapewnić, że recenzenta fantazja nie poniosła: Pasterz morduje rytualnie Roksanę za pomocą sierpowatego noża. Dziwuje się też autorka tekstu, że inny recenzent wspomina, że dla Pountneya Pasterz jest gejem. „Tylko dla Pountneya?  Tylko pasterz?” Otóż rzeczywiście ani Pasterz – nie do końca – ani Roger w tej realizacji gejem nie jest (bo być nie musi – autorka jest widać zwolenniczką nadinterpretacji Warlikowskiego). Pasterz fascynuje Rogera, ale tego ostatniego najbardziej obchodzi jednak Roksana. To zresztą wynika z treści!

A kim jest Roger u Pountneya? Ja zresztą nie jestem zachwycona takim ustawieniem jego roli. Otóż jest on dziecinny, wylewny, nawet z lekka niezrównoważony, wszystkim na początku rzuca się na szyję, skacze jak królik po schodach białego amfiteatru, który jest tłem całego spektaklu. Owszem, wykonuje on jeden gest czułości męsko-męskiej: kiedy w I akcie przytula rękę Pasterza, każąc mu odejść (to też można zresztą zinterpretować jako kolejny gest niezrównoważenia). Dużo oczywiście zależy od śpiewaka-aktora. Scott Hendricks był właśnie taki, jak opisałam. Przez II i III akt załamywał się non stop. Artur Ruciński zachowywał się inaczej, był bardziej stateczny (taką ma naturę jako osobowość sceniczna), a w ostatnim akcie naprawdę jego rola była wzruszająca. Dzisiejsza Roksana, Monika Mych, tez bardziej mi się podobała od wczorajszej – nie z patriotyzmu, a naprawdę (pozdrawiam Panią Monikę, która mi dziś właśnie powiedziała, że jest czytelniczką tego blogu!). Za to Edrisi w pierwszej obsadzie (Francisco Vas) był zdecydowanie lepszy od zmiennika (Roger Padulles), choć obu się wydawało, że śpiewają po polsku. Pasterz? Ha, to trudna sprawa. Żaden mnie nie usatysfakcjonował w pełni, ani Will Hartmann, ani znany mi już z wrocławskiej realizacji Pavlo Tolstoy. Nie słyszałam jeszcze (z wyjątkiem nagrania Beczały) Pasterza, który byłby taki, jakiego bym chciała słyszeć. Ma być uwodzący, ma mieć piękny głos, ale i charyzmę. Niełatwo o to.

Są w tym spektaklu pewne niekonsekwencje. Przykładowo, z treści wynikałoby, że król „pątnikiem się stawszy” idzie za całą tą hałastrą Pasterza i za Roksaną, ale ich nie dogania, szuka, ale nie znajduje. Tu w III akcie jest tak samo w zakrwawionych łachmanach, jak pozostali, tzn. zapewne odbył już z nimi jakąś orgię. Trochę to niezrozumiałe. Więcej byłoby takich kwiatków do wymienienia. Ale przedstawienie ma w sobie jakąś jedność i to jest jego zaletą. Ciekawe swoją drogą, że Rogera wystawia się ostatnio w czerni, bieli, czerwieni, z ewentualnymi dodatkami złota czy błękitu. Tak przecież było i u Trelińskiego we Wrocławiu, i w tegorocznej inscenizacji w Bonn. Ale właściwie to nie dziwi – to symboliczne kolory i wprowadzają pewną hieratyczność.

Najważniejsze, że wszędzie, gdzie to grają, publiczność i krytycy odkrywają, jaki wspaniały jest Szymanowski. Bo to on zwycięża, za każdym razem.