Półcienie, gesty i sploty

Kolejny koncert Nowego Teatru (najbardziej efektywna forma istnienia tej enigmatycznej wciąż, pozbawionej swojego miejsca instytucji), który właśnie odbył się w Studiu im. Lutosławskiego, autor muzycznego programu i stały współpracownik Krzysztofa Warlikowskiego, Paweł Mykietyn, oddał Tadeuszowi Wieleckiemu, znanemu powszechnie melomaństwu od muzyki współczesnej głównie jako wieloletni dyrektor Warszawskiej Jesieni, trochę mniej jako kompozytor (choć czasem jego utwory się pojawiają), a jeszcze mniej jako kontrabasista, bo już rzadko występuje, choć jest naprawdę świetny. Tego wieczoru wystąpił w tych dwóch ostatnich rolach, ale program koncertu układał sam, więc kilka własnych kompozycji przeplótł dwiema; w obu wypadkach oddał głos pianiście, twórcy i improwizatorowi Szabolcsowi Esztényi’emu, który zagrał Widok z okna oglądany w roztargnieniu (Zerstreutes Hinausschauen) Tomasza Sikorskiego oraz dokonał prawykonania własnego utworu Bez tytułu. Tadeusz w słowie wstępnym do koncertu podkreślił, że ci dwaj kompozytorzy mieli na niego wielki wpływ. To pokrewieństwo rzeczywiście słychać.

Tadeusz jako twórca jest ekstrawertyczny i introwertyczny zarazem. W tym wywiadzie mówi, że muzyka abstrakcyjna, którą przede wszystkim uprawia, pozwala mu powiedzieć wiele rzeczy bardzo intymnych, jednocześnie się „nie demaskując”. Bo ja wiem, zależy, co kto demaskowaniem nazywa, na pewno w jakiś sposób demaskuje się każdy twórca. Tadeusz także pokazuje swoją naturę. Te „gesty” muzyczne, o jakich mówi, to takie dość czasem emfatyczne zwroty i motywy. Mówi w tym wywiadzie, że bliska jest mu awangarda lat 60. – chyba poprzez tzw. sonoryzm, czyli przywiązywanie wielkiej wagi do samego brzmienia, bardzo zmysłowe podejście do dźwięku, jego faktury, barwy, głośności, wszelkich jego cech. Ale sonoryzm lat 60. rzadko posługiwał się „gestami” w aż takim stopniu, jak Wielecki. To rzeczywiście rodzaj teatru, i rzeczywiście abstrakcyjnego, o czym świadczą tytuły: Liczne odnogi rozgałęzionych splotów, Studium gestu, a nawet Przędzie się nić.

Dwa jednak utwory w tym programie oparte były na słowach. Oba zresztą zawierały podobny zabieg, bo Wielecki nigdy nie zajmuje się muzycznym ilustrowaniem tekstu. W każdym z tych utworów – pierwszy to Historia bardzo prawdziwa na taśmę, drugi to Powtarzanka dla czterech muzyków mówiących – tekst jest stopniowo wypierany przez abstrakcyjne muzyczne dźwięki. Wypadają pojedyncze słowa, tekst staje się coraz bardziej „wygryziony”, by w końcu zaniknąć całkowicie i pozostawić pole wyłącznie dźwiękowi. W Historii narrator snuje zapętloną opowieść o rannym wstawaniu i czynnościach protagonisty, o atmosferze osaczającej na sposób kafkowski, ale nie pozbawionej specyficznego poczucia humoru (np. dźwięk lania wody skojarzony ze zwrotem „nie przelewa mu się”, a dzwonienia kluczy z „dzwonieniem zębami”). Powtarzanka jest jednym z całej serii utworów dla dzieci, powstałych swego czasu dla poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka, i opiera się na znanej wyliczance Siała baba mak.

Tutaj nie ma niestety żadnego z utworów wykonanych na koncercie, ale wieczór był nagrywany i prędzej czy później coś w Dwójce zostanie odtworzone. Czy to w formie retransmisji, czy też audycji.