…i Lutosławski

To bardzo zabawny tytuł serii koncertów, organizowanych przez Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego. I dobry pomysł: przypominać o Lutosławskim i jego muzyce w nietypowych miejscach i w rozmaitych kontekstach (tytuł bierze się stąd, że utwór Lutosławskiego jest tylko jednym w programie). Na razie towarzystwo dostało pieniądze na trzy koncerty w tym roku; potem się zobaczy.

Pierwszy z serii odbył się w Szkole Muzycznej im. Chopina na Namysłowskiej, niestety w piątek trzynastego, ale chyba nie tylko dlatego publiczność nie dopisała, choć grali Piotr Pławner i Eugeniusz Knapik. Po prostu nikogo z tej budy to nie interesowało. Nawet pedagodzy mieli to w nosie, o uczniach nie mówiąc. A program był ciekawy: Partita Lutosławskiego, Partita Knapika i Sonata Józefa Elsnera. Coś niedobrego dzieje się z naszymi szkołami muzycznymi.

Drugi koncert miał miejsce dziś, i choć było wiele do wyboru – w filharmonii występował chiński pianista polecany przez Elżbietę Penderecką, w Studiu im. Lutosławskiego grała Polska Orkiestra Radiowa pod Łukaszem Borowiczem z udziałem świetnego młodego wiolonczelisty Marcina Zdunika, a w Warszawskiej Operze Kameralnej leciał Rinaldo w gwiazdorskiej obsadzie, z Olgą Pasiecznik i Anną Radziejewską na czele – jakoś nie miałam wątpliwości, że udam się do Gimnazjum i Liceum im. Batorego, szkoły, którą swego czasu ukończył Lutosławski. Po pierwsze, ciekawa byłam, jak tam jest i jak to wypadnie, po drugie, program był interesujący. Aula, dość ponura i pudłowata, jak to aule, ale z żyrandolami godnymi opery, ma całkiem przyzwoitą akustykę. A frekwencja okazała się nie taka beznadziejna – było ok. 60 osób, w tym muzykolodzy związani z towarzystwem, a także p. Marcin Bogusławski (pasierb WL) z małżonką i trochę osób z dawnego kręgu kompozytora, których już coraz mniej.

Jedynym utworem Lutosławskiego było Hasło uczniów Szkoły im. Batorego, które od 1931 r. jest hymnem szkoły. 17-letni Witold skomponował je do słów swojego nauczyciela, poety Stanisława Młodożeńca (co poradzę, że kojarzy mi się on z Tuwimowym: staropiernik Młodożeniec…). Nie jest to dzieło geniuszu, ani z jednej strony, ani z drugiej: Lutosławski nie stworzył chwytliwej melodii, zapamiętuje się tylko marszowy, banalny rytm. No, ale w tym miejscu, w którym pierwsze słowa Hasła – „Pochodem idziemy…” – wiszą nad sceną, pod sufitem, nie mogło nie być wykonane. Zaśpiewał je zespół Il Canto, który resztę swojego występu poświęcił dziełom Romana Padlewskiego – dwóm motetom i Stabat Mater. i tu mam wielką pretensję do zespołu, a zwłaszcza do jego szefa Michała Straszewskiego, dawnego mojego kolegi z chóru: jak można było zrobić coś takiego? Stabat Mater to kilkunastominutowe dzieło wymagające dużego chóru; w niektórych momentach głosy się dzielą nawet do ośmiu! Il Canto zaśpiewało, a raczej próbowało zaśpiewać ten utwór w pięć osób i wyszło z tego „ratuj się kto może”, a słuchacze nadal nie wiedzą, jak on brzmi naprawdę i jaki jest dobry. Jest to piękna archaizacja, ukłon XX wieku w stronę polifonii renesansu, bardzo nastrojowy i uduchowiony. Wszystko w tym wykonaniu znikło.

Ciekawiej wypadła druga część w wykonaniu kwartetu smyczkowego Opium, który zagrał dwa dzieła powstałe w Terezinie: Fantazję i fugę Gideona Kleina oraz III Kwartet smyczkowy Viktora Ullmanna. Ta specyficzna aura utworów z Terezina, pełna rezygnacji i fatalizmu, nie daje mi spokoju. Trudno zresztą się jej dziwić; należy się raczej dziwić, jak mogło w ogóle coś w tych okolicznościach powstać i jeszcze na dodatek być naprawdę dobre. O Terezinie i kompozytorach tam działających pisywałam już nieraz, więc nie będę się tu na ten temat rozwodzić.

Kolejny koncert z serii „…i Lutosławski” ma się odbyć 12 grudnia w Muzeum Powstania Warszawskiego. To zapewne dobrze, bo oni są bardzo ekspansywni w mediach (ja sama codziennie dostaję stamtąd z parę maili), więc zrobią reklamę, tym bardziej, że po raz pierwszy zawita tam muzyka poważna. Ja pewnie się nie wybiorę, bo nie przepadam za nadmiarem propagandy. Mam na to alergię jeszcze od czasów komuny. Ale za inicjatywy Towarzystwa im. Lutosławskiego trzymam kciuki. Nawiasem mówiąc nie jest wykluczone, że w auli u Batorego swoją drogą coś muzycznie ruszy. Byłoby fajnie, także ze względu na pamięć o Wielkim Absolwencie.