Pierwszy dzień MIDEM

W sobotę po południu, kiedy akredytowaliśmy się na targach, poszliśmy jeszcze zobaczyć, co się dzieje na polskim stoisku. Jego design opiera się na zeszłorocznym projekcie, ale został pozytywnie zmodyfikowany – jest większa przestrzeń i więcej zapleczy na przechowywanie różnych potrzebnych rzeczy. Jak przyszliśmy, wszystko było już na tip top i nikogo nie zastaliśmy, ale w innych miejscach praca wciąż wrzała – pierwszy raz widziałam MIDEM w takim stadium. Uwieczniłam to na zdjęciach.

W niedzielę już było zupełnie inaczej. I znowu młyn targowy, znów dowiadywanie się, kiedy jaka konferencja, co gdzie można uzyskać… Ale ogólnie jedno wrażenie: jest coraz skromniej. Nawet w porównaniu z zeszłym rokiem. Są całe przestrzenie, gdzie jeszcze wtedy były stoiska, a teraz targi wykorzystały je na własne sprawy, m.in. na konferencję midem.net. Branża, ogólnie rzecz biorąc, przenosi się do Internetu w coraz większym stopniu i już mało komu opłaca się bulić słone wpisowe, żeby otwierać swoje stoisko. Choć wciąż są tacy, którzy uważają, że wciąż jednak warto.

Choć w tym roku głównym gościem targów jest Południowa Afryka (wracam właśnie z dużej imprezy otwierającej, na której rozpoczęło się od fajnego folku, takich typowych chórków i tańców, a dalej rozwinęło się w to, co jest wszędzie, więc nawiałam), Polska ma w tym roku pozycję szczególną dzięki nagrodom chopinowskim w ramach MIDEM Classical Awards, a także dzięki temu, że we wtorek wieczorem na gali zagra nie koszmarna miejscowa orkiestra, jak w zeszłym roku, ale Sinfonietta Cracovia pod batutą Johna Neala Axelroda. A Chopin na Pałacu Festiwalowym jest tak wyeksponowany, że lepiej nie można.

Jak juz przy tych nagrodach jesteśmy, właśnie po południu oficjalnie ogłoszono, kto je otrzymał. Jeśli chodzi o te chopinowskie, wiedziałam już od kilku dni i teraz tu legalnie już napiszę, że za najlepsze nagranie chopinowskie w dziejach zostało wyróżnione nagranie Dinu Lipattiego (14 walców, Barkarola, Nokturn Des-dur, Mazurek cis-moll), a za najlepsze powstałe w zeszłym roku – Nikolai Demidenko za płytę nagraną dla wytwórni Onyx (Preludia op. 28. Sonata b-moll). Z innych ciekawostek: za muzykę dawną nagrodzono Savalla za Jerusalem, za recital wokalny – Sandrine Piau z Accademią Byzantiną w Haendlu (Naive, która została też firmą roku), za operę – Nos Szostakowicza w wykonaniu artystów Teatru Maryjskiego pod batutą Gergieva, za płytę solową – Thomas Zehetmair za interpretację kaprysów Paganiniego (wystąpi na tegorocznym ChiJE); jedynym polskim akcentem jest obecność Mariusza Kwietnia w Eugeniuszu Onieginie Teatru Bolszoj pod dyrekcją Alexandra Vedernikova. A za całokształt nagrodzona jest w tym roku Mirella Freni.

Interesujące, acz krótkie (zaledwie pół godzinki), było spotkanie z Peterem Gelbem, dyrektorem Metropolitan Opera. Opowiadał o tym, jak zabierał się do wypromowania tej opery, znanej z największego chyba w świecie konserwatyzmu. Jedyną i najwłaściwszą drogą były nowe media. Ciekawa jest statystyka: z 290 mln dolarów, jakie idą na roczną działalność Met, 30 mln wydawane jest na nowe działania medialne, czyli na transmisje na żywo do kin na całym świecie, i z tych 30 mln zwraca się im połowa. To naprawdę nieźle. Wielokrotnie też podkreślał Gelb wspólne emocje przy tych transmisjach ze sportem: można śledzić na bieżąco, czy ulubiony tenor wytrzyma daną partię i czy ogólnie muzycy dadzą radę i się nie wykopią…

Takie emocje pamiętam z pierwszej w historii transmisji opery na żywo w plenerze: Toski w 1992 r. w trzech miejscach Rzymu, tych, w których akcja dzieła sie rozgrywa.  W 2000 r. powtórzone to zostało z Traviatą w Paryżu (ostatnio tu o tym wspominaliśmy). A ja miałam właśnie dziś zaszczyt poznać reżysera tych superprodukcji telewizyjnych – Andreę Andermanna, który planuje kolejną transmisję – Rigoletta. Gdzieś we Włoszech, ale jeszcze nie wiadomo, gdzie i kiedy.

Inna ciekawa znajomość, którą dziś zawarłam, to pewien pan ze Sztokholmu, który przyszedł na stoisko polskie w zeszłym roku i zaczepił Bognę Kowalską z Polskiej Orkiestry Radiowej. Okazało się, że reprezentuje firmę Sterling, wydającą europejską romantyczną muzykę symfoniczną. Wydawałoby się, kogo to obchodzi, a jednak. A w Polsce przecież mamy trochę tego typu przykładów. Wybór Szwedów padł na Zygmunta Noskowskiego; skorzystano z nagrań POR. I oto mam przed sobą płytę z uwerturą Morskie Oko, I Symfonią i uwerturą do opery Pan Zołzikiewicz (pierwsze słyszę o takiej operze). Co jeszcze ciekawe, tekst omawiający w broszurce napisał szwedzki muzykolog (tłumaczony na polski i angielski). „Muzyka Zygmunta Noskowskiego jest niezwykle barwna i pełna frapującej melodyki, płynie z lekkością i ukazuje wielki ładunek emocjonalny. Dzięki temu jest to bardzo polska muzyka” – kończy pan Jan Henrik Amberg. No i znów wyszliśmy na tych od emocji… Płyt z Noskowskim ma być cztery, a jak już wszystkie wyjdą, powstanie z tego box.

Tutaj wrzucam już zdjęcia.