Co słychać na Beethovenowskim

Dużo słychać bardzo różnych rzeczy. O niektórych krótko wspominałam (np. o recitalu Goernera), o innych jeszcze nie. Więc w punktach.

Dwa wieczory z DSB. Jedna z kilku berlińskich orkiestr, na pewno w czołówce wśród nich. Dawna orkiestra radia RIAS, czyli proweniencji z Berlina Zachodniego, jako taka założona w 1946 r. razem z radiem (Radio in the American Sector), od 1956 r. Radio-Symphonie-Orkiester Berlin, obecną nazwę nosi od 1993 r. Pracowali z nią Ferenc Fricsay, Lorin Maazel, Riccardo Chailly, Vladimir Ashkenazy, Kent Nagano (z którym była w Warszawie kilka lat temu), a od trzech lat – Ingo Metzmacher. Kilka miesięcy temu gruchnęła wieść, że w związku z kryzysem orkiestra może zostać zlikwidowana; zaalarmowali mnie na ten temat znajomi, których córka tam gra, nawet przesłali petycję do podpisania. Okazało się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a dziś w ogóle o żadnych kłopotach nikt nie wspomina. Bardzo to berlińskie. A szkoda byłoby takiego zespołu – pokazał nam właśnie, co potrafi. O Mahlerze już tu wspominałam, kolejnego dnia zagrał Koncert B-dur Brahmsa z Kirillem Gersteinem (pianista porządny, ale jakoś poezji było mu brak, przy Brahmsie chciałoby się wzruszać, a w końcu wzruszyło tylko solo wiolonczelowe z III części) oraz całą muzykę baletową do Ognistego Ptaka, gdzie wreszcie mógł pokazać całą paletę barw i nastrojów. (Swoją drogą, lepiej jednak słucha się suity, to są wybrane hity, a w muzyce baletowej rozwadniają się i trudno tego słuchać bez strony wizualnej.) Cudny był bis – tegoż Igora Polka dla słonia, którą uwielbiam.

Kameralistyka. W weekend zaliczyłam trzy bardzo ciekawe koncerty. I w sobotę, i w niedzielę na Zamku Królewskim w południe grała grupka młodych polskich muzyków, w tym dwoje laureatów Paszportów „Polityki” Agata Szymczewska i Rafał Kwiatkowski, a także skrzypaczka Maria Machowska i altowiolista Artur Rozmysłowicz. W sobotę byli dwaj jubilaci: Chopina Koncert f-moll, który miał grać Janusz Olejniczak; zamiast niego wystąpiła młodziutka (18 lat) obiecująca Julia Kociuban, która już wykazuje się mocnym temperamentem. Zobaczymy, jak to dalej pójdzie (uprzedzając pytania: nie startuje w Konkursie Chopinowskim). W Kwintecie Schumanna zagrał natomiast chińsko-amerykański pianista Ian Yungwook Yoo, trochę może za donośnym, solistycznym dźwiękiem. Bardziej stopił się z resztą muzyków w wykonanym w sobotę Kwintecie g-moll Szostakowicza, zresztą w ogóle w tym utworze bardziej eksponowane są smyczki; pięknie wszyscy zagrali. To jeden z nie tragicznych, ale tylko melancholijnych jego utworów. Po przerwie zespół zmniejszył się do kwartetu fortepianowego, ze skrzypaczek została Machowska, a Kwiatkowskiego zastąpił Bartosz Koziak, i wykonali przedziwny zestaw: Kwartet fortepianowy a-moll Mahlera, składający się z jednej części, dzieło 16-letniego kompozytora, mało jeszcze przypominające jego późniejszą twórczość, raczej podzwonne Schuberta – i również jednoczęściowy Kwartet fortepianowy Schnittkego, swoista wariacja współczesna wokół szkiców do II części utworu Mahlera. Zaskakujące zestawienie, entuzjastycznie przyjęte, młodzi muzycy musieli na koniec powtórzyć Mahlera.

Po południu w filharmonii muzycy austriaccy, wśród których znalazła się znana nam dobrze Mihaela Ursuleasa oraz Jurek Dybał, jeden z kontrabasistów Filharmoników Wiedeńskich. Ciekawy program, dość typowy dla tego roku, czyli Chopin (Trio g-moll, w wersji z altówką zamiast skrzypiec) i okolice: mała solówka Bottesiniego (Dybał i Ursuleasa), Kwintet fortepianowy h-moll Ferdinanda Riesa, typowy wykwit stylu brillant, i wreszcie odkrycie: Kwintet fortepianowy Es-dur Józefa Nowakowskiego, starszego kolegę Chopina z klasy Elsnera – świetnie napisana muzyka. Cudze chwalicie, swego nie znacie… A Ursuleasa przypomniała nam się jako wspaniały muzyk, prawdziwa osobowość, grająca z pazurem. Cieszę się, że wróci w sierpniu.

Euryanthe. O tym najkrócej: jeden z tych utworów, które zostały słusznie zapomniane. Jak to jest, że w Wolnym strzelcu Weber stworzył ciąg hitów, a podczas słuchania tego dzieła myśli się tylko: o rany, nudne jak flaki z olejem. Zwłaszcza jeśli nienajlepiej śpiewane. Uciekłam z drugiej części, nie zdzierżyłam.

Misia. Dziś wieczorem ze swoim międzynarodowym zespołem (muzycy z Brazylii, USA, Portugalii i Argentyny) dała program Our Chopin Affair. To jedna z tych szlachetnych inicjatyw wypływających z autentycznej miłości do Chopina, ale nie zawsze zadowalających artystycznie. Kilka jednak pomysłów było fajnych, jak np. przeróbka Preludium e-moll na modłę tanga Piazzolli (autorem aranżacji był pianista Daniel Schvetz z Buenos Aires), wplecenie motywu pieśni Wiosna (tylko w fortepianie) jako przerywnik prawdziwego fado, czy też stworzenie prawdziwego fado z Dumki, ze specjalnie napisanym na tę okazję tekstem portugalskiego poety. Wiele jednak punktów programu było wyraźnie niedopracowanych (a już wręcz rozzłościł mnie pianista grający Nokturn Des-dur – mógłby go przynajmniej trochę poćwiczyć). Misia śpiewała kilka pieśni po polsku: Dumkę w obu wersjach (druga u Chopina nosi tytuł Nie ma czego trzeba), Dwojaki koniec (istna opowieść o duchach), Smutna rzeka, wreszcie Leci liście z drzewa. Ale śpiewała też po włosku (kiczowata przeróbka Etiudy E-dur), hiszpańsku (wspomniane Preludium e-moll) i francusku (jeden z Mazurków z tekstem Pauliny Viardot). Jednak najlepsze było tych parę momentów, kiedy artystka powracała do fado, a już zwłaszcza, kiedy zaśpiewała solo (na bis) pieśń Amalii Rodriguez.