Noc głosu

La Nuit de la Voix to jeden z tych korporacyjnych pomysłów, co mają swoje wady i zalety, ale przy tym bywają niezłą popularyzacją kultury. Kiedyś zdarzyło mi się z Red Bullem, który sponsoruje wszystko ze skrzydłami („Red Bull doda ci skrzydeł!”), pojechać do Salzburga, żeby podziwiać wykonanie na tamtejszym lotnisku (im. Mozarta oczywiście) Kwartetu helikopterowego Stockhausena, połączone z pokazem zabytkowych samolotów i dodatkowo kiczowalego „baletu podniebnego” pod wymowną nazwą Taurus Rubens. Fundacja Orange jako firma od komórek i komunikacji wspiera z kolei działania związane z głosem i słuchem. La Nuit de la Voix odbywa się od 1987 roku, za każdym razem w innym miejscu, i kiedy się spojrzy na listę zespołów, które na tej imprezie występowały, to wygląda to imponująco: m.in. A Sei Voci, Accentus, Alla Francesca, Arpeggiata, La Chapelle Royale i Colegium Vocale Gent, Ensemble Clement Janequin, De Caelis, Discantus, Ensemble Gilles Binchois, Le Poème Harmonique itd. itp. Połączone to jest z występami zespołów amatorskich czy dziecięcych.

W tym roku, na koncercie, który odbył się w Opéra Comique, aż tak dobrze nie było – przeważały wykonania amatorskie, choć niektóre na naprawdę przyzwoitym poziomie. Ale ogólnie był groch z kapustą, a wszystko trwało ponad trzy godziny bez przerwy. Występy były na dodatek przedzielame piosenkami kabaretowymi w wykonaniu artystów z Comédie-Française, które przełamywały konwencję. A same występy: był np. chór dziecięco-dorosły, który śpiewał kawałki Requiem Maurice’a Duruflé, a potem zszedł na widownię, gdzie ustawił się przestrzennie i śpiewał coś Williama Waltona; zespół barokowy Les Nouvelles Caractères z jedną śpiewaczką przyzwoitą, a drugą beznadziejną, chór, który śpiewał z fortepianem Brahmsa i Schumanna i jakiś dziwaczny zespół La Cappella Mediterranea, który uparł się, żeby koniecznie łączyć Monteverdiego z Piazzollą (łącznie z tańczonym tangiem), lutnię z bandoneonem i kornetem itp.

W tym kontekście – a i niezależnie od kontekstu – gwiazdorsko zajaśniała reprezentantka Polski, pierwsza w historii tej imprezy – Camerata Silesia. Dostała się na nią z powodu Roku Chopinowskiego oczywiście, no i w związku z tym współpracą francuskiej Fondation Orange z polską gałęzią fundacji. Repertuar, jaki śpiewała, specjalnie zamówiony na tę właśnie okazję, został już w Warszawie zaprezentowany, i to podwójnie – na Szalonych Dniach Muzyki i na Ogrodach Muzycznych, tu jednak utwory zostały wykonane w nieco innej formie.

Voyage de Chopin Zygmunta Krauzego w Polsce był wykonywany z dodatkowym udziałem zespołu Warsztat Muzyczny, który między poszczególnymi częściami, składającymi się ze śpiewanych przez chór fragmentów listów, chodził po sali i grał na instrumentach ludowych. W Paryżu pozostał sam chór i wydaje mi się, że zrobiło to dobrze utworowi – stał się spójniejszy. W drugim utworze, 7 Humoresques francuskiego kompozytora Régis Campo, pierwotnie występował aktor czytający również fragmenty listów Chopina w przerwach między poszczególnymi humoreskami; zaskakująca była czasem pogoda muzyki w zestawieniu ze smutnymi listami. Tym razem aktora nie było, teksty wyświetlano na ekranie – a chór i tak śpiewa bez tekstu, na onomatopeicznych sylabach. Też chyba lepiej. Właściwie mogłoby być w ogóle bez tekstu… A atmosferę nawiązania do Chopina (poprzez taneczne rytmy) i tak się odczuwa.

Poza odwiedzeniem Opéra Comique byłam w Bibliotece Polskiej, gdzie p. Danuta Dubois zrobiła bardzo ciekawą ekspozycję chopinowską; niestety inne paryskie wystawy chopinowskie już zamknięto, a podobno były świetne (Tereska wie, bo widziała): w Musée de la Vie Romantique i w Cité de la Musique. W tym pierwszym zresztą i tak jest dużo rzeczy z Chopinem powiązanych, a właściwie bardziej z George Sand i jej rodziną, no, ale tym samym i z nim. W Cité de la Musique spędziłam trochę czasu dziś, głównie łażąc po Musée de la Musique, które polecam każdemu melomanowi na troszeczkę dłuższej wizycie w Paryżu. Naprawdę jest świetne.

Tutaj są zdjęcia.