Czy jesteśmy frajerami?

Podczas paru nieco luźniejszych dni przed chopinowskim szaleństwem przeczytałam szybko książeczkę niejakiego Steffena Möllera, który jest w Polsce dość dobrze znany, głównie dzięki udziałowi w serialu M jak Miłość. Grał tam tzw. dobrego Niemca, wariatuńcia, który dzierżawi ziemię w Polsce, żeby hodować kartofle na frytki. Zrobiono z niego poczciwą fujarę, przystojniaka, którego kolejne dziewczyny puszczają w trąbę, a jeszcze na dodatek ma za mamusię Agnieszkę Perepeczko. Nic więc dziwnego, że w końcu sobie z serialu poszedł, a tymczasem jeszcze prowadził parę programów telewizyjnych (Europa da się lubić był nawet dość sympatyczny), a potem wydał książkę o Polakach Polska da się lubić.

Książka, o której tu mówię, to nowość – jeszcze się oficjalnie nie ukazała, termin wydania ma w połowie października. Na szczotce, którą dostałam, widnieje tytuł Moja klasyczna paranoja, a wcześniejsze, niemieckie jej wydanie nosi tytuł Vita classica. Otóż autor dokonuje tu coming outu jako maniak muzyki poważnej. Tutaj wywiad, jaki przeprowadza na ten temat sam ze sobą. W książce, której fragmenty można już przeczytać tutaj, rysuje swój autoportret absolutnego outsidera. My wyobrażamy sobie Niemcy jako świat ściśle z muzyką poważną związany, tymczasem interesuje się nią doprawdy margines – Möller burzy całkowicie nasz mit. Ale też więcej mitów.

Jest synem pastora i nauczycielki religii z Wuppertalu. To niby miałoby być naturalnym środowiskiem dla zamiłowania do klasyki. Ależ skąd. Ojciec coś tam sobie podgrywał, głównie Schuberta, w niedzielę słuchało się kantat Bacha, których Steffen za to szczerze nienawidził (miał się z nimi przeprosić… w Polsce, za sprawą audycji prof. Mirosława Perza w radiowej Dwójce), co więcej – znienawidził w ogóle muzykę wokalną i dlatego nigdy nie miał wielkich skłonności do opery.

Nauka muzyki? Gdzie tam. Najpierw była jakaś pani jedna, potem druga, które mogły dzieciakowi tylko muzykę obrzydzić. Zajęcia w szkole też były wysoce niezachęcające – całkiem jak u nas. To skąd ta „klasyczna paranoja”? Z przypadku. Matka kupując mu na 13. urodziny kasetę ABBY wyciąga z kosza z przeceną parę okazji: Sztuczne ognie Haendla i V Symfonię Beethovena. I chłopak się załapał. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może chwycić…

Każdy prawdziwy meloman doszedł do swojej pasji od innej strony. Jego zachwyciła masywna romantyczna muzyka, programowa i z tytułami. Do dziś, jak widzę po przeczytaniu, jego gust wywodzi się właśnie z tych „wielkokalibrowych” upodobań, nie załapał się np. na ruch historycznie poinformowany ani na bardziej wyrafinowaną muzykę współczesną, choć nazwiska Pendereckiego czy Stockhausena są mu znane; o operze już wspominałam. Ale w końcu nie wszyscy muszą mieć te same upodobania. Jego ulubionym kompozytorem jest, co zapewne niektórych tu ucieszy, Anton B.

Co jednak jest dla tej książki charakterystyczne: Steffen, dla którego autoironia jest chyba podstawową cechą charakteru, ze swadą opisuje swoje wyobcowanie we współczesnym świecie. Ciekawe, że jego postawa była swoistym buntem: a właśnie że nie będzie lubił tego, co większość, no bo co to za buntownicy, którzy masowo słuchają tego samego i ubierają się w te same ciuchy. Dlatego praktycznie do ponad dwudziestki nie znał popu/rocka. Jednak wiedział, że nie może się z tą ignorancją afiszować. „Klasyka to piętno, a fan klasyki to frajer, przynajmniej dopóki ma mniej niż czterdzieści lat, nie obraca się w środowisku muzycznym i nie należy do arystokratycznej elity, która pije szampana na premierach w Salzburgu albo Bayreuth. Dwudziestoletni-dwudziestopięcioletni miłośnik klasyki uważany jest za rozpieszczonego wrażliwca, konserwatywnego wykształciucha, snobistycznego pedała, pięknoducha maminsynka, wstrętnego kujona”. Opowiada, jak przez całe życie starał się ukrywać swoje egzotyczne zainteresowania, bo były czymś wstydliwym. Jak udawał, że jest fanem rocka, kupując w sklepie płytowym symfonie Mahlera dodawał sobie jeszcze płytę popową, żeby sprzedawca mógł pomyśleć, że ten Mahler to prezent dla dziadka. Pisze też o swoich polskich przygodach.

I co? My też jesteśmy frajerzy? Czy ktoś z Was musi ukrywać się z tymi egzotycznymi zainteresowaniami? 🙂