Haiku z elektroniką

Szacowny festiwal-sesja muzyki współczesnej Musica Moderna, od lat organizowany przez łódzką Akademię Muzyczną, wstąpił tym razem na jeden wieczór do Filharmonii Łódzkiej w ramach stałego cyklu zwanego pomysłowo contem.ucha (od contemporary oczywiście). Był to koncert monograficzny młodego łódzkiego kompozytora Artura Zagajewskiego. Jak widać po życiorysie, jest dla niego równie naturalne przebywanie w świecie muzyki współczesnej „poważnej”, jak i rocka – pracę magisterską pisał o Pink Floydach, a teraz zajmuje się brytyjskim hard rockiem z lat 70. w ramach przewodu doktorskiego.

W jego utworach także widać fascynację rockiem, ale i techno, jednocześnie słychać tu korzenie minimalistyczne (repetytywne), ale też szczególną wagę przywiązuje autor do brzmienia. To brzmienie jest może trochę czasem „brudnawe”, nie kokietuje gładkością, bywa ostre i brutalne, bywa łagodniejsze, ale raczej wdziera się do ucha niż je pieści. Pierwsze dwa utwory były elektroniczne. Potem na estradę wyszła mezzosopranistka Lilianna Zalesińska i pianista Piotr Szymanowicz; kompozytor nadal działał przy komputerze. Śpiewaczka oprócz głosu używała rur PCV (śpiewała do nich i wywoływała rezonans), fortepian był preparowany.

Dla mnie punktem kulminacyjnym był kolejny utwór, Płatki żółtej róży, nie tylko dlatego, że to utwór dla Dominika Połońskiego (kolekcja kompozycji na wiolonczelę i prawą rękę powiększa się; Olga Hans, autorka Koncertu, o którym tu pisałam, napisała jeszcze solową Sonatę), ale i z powodu interpretacji, no i w ogóle samego zamysłu. Najpierw Dominik wygłosił wstęp na temat haiku – tytuł utworu pochodzi właśnie z haiku mistrza Basho: „Płatki żółtej róży/grzmi/wodospad” – dodając, że właśnie tych pięć słów stało się inspiracją dla Artura i że utwór jest próbą wejścia we wnętrze dźwięku, kontemplacji. No i rzeczywiście była to swoista medytacja – dźwięki nagłośnionej wiolonczeli przeplatały się z elektronicznymi brzmieniami, ale nie była to bynajmniej kontemplacja spokojna, wnosiła napięcie, wręcz moc, intensywnie wciągała. Gdy ciągłe dźwięki zostały w pewnym momencie przerwane ostrym zwrotem, było to jak krzyk. Dominik pokazał po raz kolejny naprawdę wielki artyzm, a przy tym niesamowitą energię. Ostatni utwór w programie, dość minimalistyczny, został wykonany z udziałem całej czwórki muzyków.

Niewielka salka kameralna w podziemiach filharmonii była przepełniona, wielu chętnych musiało stać. Większość publiczności – to była młodzież szkolna i studencka, ale nie tylko z Akademii Muzycznej, ponoć także z politechniki. Część z nich to byli fani Artura, część – Dominika; obaj uczą w łódzkich szkołach i wychowują – jeśli nie następców, to co najmniej słuchaczy. A reakcje były entuzjastyczne.