Dlaczego konkurs

Tak zatytułowała swój film p. Katarzyna Jezior, autorka dokumentu o Wandzie Wiłkomirskiej Ja wam to zagram, który pokazywany był w TVP Kultura na 80. urodziny artystki. Filmu Dlaczego konkurs TVP, jak na razie, nie pokaże – pani reżyser zgłaszała go do Jedynki i tam jej powiedziano, że to film „radiowy”, „nużący”, więc go nie chcą. Do TVP Kultura się nie zgłosiła, ale chciałabym, żeby się do tego pomysłu przekonała – tam na pewno by go chętnie pokazali. A poza tym ten ktoś z telewizora, kto takie zdanie wypowiedział, jest jakiś głupi. Film jest pasjonujący. Owszem, składa się głównie z wypowiedzi, „gadających głów”, ale tak ważnych osób, mówiących tak ważne rzeczy i w tak świetnym montażu, że oderwać się nie można. Myślę, że film zainteresowałby wszystkich, którzy z takim zapałem dyskutowali – i wciąż dyskutują w sieci – o ostatnim Konkursie Chopinowskim. W wersji, jaką nam pokazano (telewizyjna – 77 min.; jest jeszcze kinowa, półtorej godziny), na temat tegorocznego konkursu nie ma nic, ale jest o poprzednich i w ogóle o idei konkursów.

Dużo mówi się o przypadku Pogorelicha; wypowiada się również on sam. Ciekawy podział był w jury – nie spodziewałabym się, że za nim byli nie tylko Martha, ale np. Grychtołówna czy Kord, który wtedy nie puścił farby. Pogo oczywiście wykazuje niesłychaną pychę i wtedy, i dziś: na konkursie wypowiadał się, że przyjechał nie po to, żeby wygrać, ale żeby otworzyć nowy rozdział w wykonywaniu muzyki Chopina. Gdy go spytano, czy tu wróci, powiedział, że tak, aby „bronić Chopina”. Jak wiadomo, tej chęci obrony nie wystarczyło na kolejne 30 lat. Ma inne zdanie niż absolutnie wszyscy, którzy się o nim wypowiadają: że bez skandalu i tak by osiągnął to samo, tylko w mniejszym stresie. A poza tym konfabuluje na całego: znów powtarza, że „wyeliminowali mnie radzieccy jurorzy z KGB”, że pilnowało go ośmiu milicjantów, że Marcie postawili ultimatum, żeby wyjechała z Warszawy, jeśli opuści jury, i ona wyleciała o 5 rano (wszystko bujda na resorach). I dodatkowy wymysł: powiedział, że zaproszono go do jury tegorocznego konkursu, ale on zgodziłby się tylko, gdyby powiedziano oficjalnie, co naprawdę się w 1980 r. stało – „a nie powiedzą, bo to wciąż ci sami ludzie, mają nawet te same numery telefonów”. Cóż, obraz ostrej paranoi, ale miał malutką przesłankę. Leszczyński po projekcji wyznał, że rozmawiał z nim kiedyś i czysto hipotetycznie spytał: „a co by było, gdyby cię zaproszono do jury?”. I ten zrozumiał, że to było prawdziwe zaproszenie…

Co do jurorów z KGB, to bardzo interesujące, że uczestnicy wszystkich konkursów za czasów PRL, jeśli byli odrzucani, to ich zdaniem z powodów politycznych. Mówią tak w filmie Janina Fialkowska i Jeffrey Swann (1980), twierdząc, że była pula dla Amerykanów, do której oni się nie zmieścili. Fialkowska, którą odwalono po I etapie (była niezła, pamiętam), opowiada, że ówczesna jurorka Eliane Richepin pokazała jej po konkursie punktację, z której wynikało, że zachodni jurorzy punktowali ją wysoko, a wschodni – przeciwnie; z Guidem Agostim zaprzyjaźniła się i odwiedzała go w Rzymie. Tyle że Swann z kolei opowiada, że Agosti dał mu za mazurki 0 punktów, a Nikołajewa – 25… Taki Paul Badura-Skoda, który sam był później niejednokrotnie jurorem, również twierdzi, że odpadł po I etapie z przyczyn politycznych. Po filmie Grzegorz Michalski skomentował: „To fascynujące: wychodzi na to, że jak ktoś wygrywał, to z przyczyn artystycznych, a jak przegrywał, to z politycznych”. Jednak p. Halina Wodiczko, która pracowała kiedyś w sekretariacie konkursu, opowiada, że pod presją polityczną były na pewno ekipy z ZSRR, którym nie wolno było kontaktować się z kolegami z Zachodu, a pilnowali ich „opiekunowie”.

Niesamowite historie opowiada w filmie rosyjska ekipa z 1975 r. Jak pamiętamy, zwyciężył wtedy Zimerman, II miejsce otrzymała Dina Joffe, III Tatiana Fiedkina, IV – Paweł Giliłow. (Tak się składa, że cała ta trójka dziś mieszka w Niemczech.) Z wypowiedzi Joffe i Giliłowa wychodziło na to, że największym problemem było, by upchnąć jak najwyżej Fiedkinę, uczennicę Jewgienija Malinina, przewodniczącego jury. Wypowiada się też sama Fiedkina, która twierdzi, że werdykt był słuszny i że uważa go za wielki swój sukces, dodając, że Malinin zawsze ją kochał (nie pada w filmie, że wyszła potem za niego za mąż). Joffe opowiada przykrą historię, jak Malinin wpadł do niej do garderoby po wykonaniu koncertu i nakrzyczał na nią, że źle zagrała i że przez nią ZSRR stracił szansę na wygrany konkurs. (Giliłow w tym momencie mówi jeszcze jedną nieładną rzecz: chodziło też o to, żeby wygrał Zimerman.) Opowiada, że przez lata nie wypuszczano jej z ZSRR (a tymczasem Zimerman robił światową karierę). Podobna rzecz spotkała Bellę Dawidowicz, a Regina Smendzianka czyni wstrząsające wyznanie, że po XI nagrodzie na konkursie przez 8 lat nie zapraszano jej na żadne koncerty i przymierała z głodu.

Osobny, pasjonujący wątek dotyczy samej istoty konkursów. Fou Ts’ong przytacza zdanie Bartóka, że konkursy są dla koni, nie dla muzyków. Ashkenazy dodaje, że przecież w muzyce nie chodzi o to, że ktoś jest lepszy od kogoś. Ale ogólnie najwięcej złego mówią o jurorach, choć sami czasem nimi bywają. Swann jako juror na konkursie w Bolzano spotkał ludzi, którzy prosto stamtąd jechali do Leeds, potem do Warszawy, a potem do Fort Worth na Van Cliburna. Zacharias zdaje sobie sprawę, że jego II nagroda na Van Cliburnie wynikła i stąd, że w jury był jego profesor. Nawet prof. Jasiński mówi, że „czasem mimo woli ulega się sugestii”. Fou Ts’ong wręcz rąbie, że jest wysoka korupcja. „Jurorzy-turyści” to często profesorowie, którzy w ogóle nie bywają na swoich uczelniach. Niewygodni przestają być zapraszani, jak Fou, który nie chciał w 1985 r. w Warszawie podpisać werdyktu, bo się z nim nie zgadzał. Grychtołówna celnie punktuje: mylą się nie tylko pianiści, ale i jurorzy; różnica jest taka, że ci ostatni – bezkarnie.

Zgodnie twierdzą, że indywidualności nie mają czego szukać na konkursach, że jeśli uczestnik ma coś do powiedzenia, to połowa jury będzie na „nie”, że wygrywa „złoty środek”, jak w polityce. Ale cóż, konkursy wynikają z natury ludzkiej, publiczność je lubi, więc nic im nie grozi. Choć rzadko, ale można zrobić karierę bez konkursu (tu pokazani Anderszewski i Kissin).

Andrzej Sułek stwierdził słusznie w dyskusji, że młodzież przystępując do konkursu wie przecież, w co się pakuje, akceptuje warunki gry. Ciekawą rzecz powiedziała na to p. Jezior: że chciała mieć wypowiedzi studentów, więc pojechała na kilka uczelni, i wszyscy wypowiadali się o konkursach pozytywnie.

Rozpisałam się, ale to wszystko strasznie ciekawe, a sam film nie wiadomo, kiedy i gdzie pokażą. Ciekawe są też (ale to już nie w związku z filmem) tabelki z dokładnymi wynikami ostatniego konkursu; linki zostały podane pod poprzednim wpisem, ale dla wygody wstawię je i tu: I etap, II etap, III etap i finał.