A to Polska właśnie

Dobra, wracamy do prozy dnia powszedniego. Dość zgrzytającej prozy.

Kiedy wyjeżdżałam, wiedziałam, że ominie mnie konferencja prasowa dyrektora Filharmonii Narodowej Antoniego Wita, przewidziana na 29 grudnia. Zapowiadała się interesująco, zwłaszcza, że zbliżał się koniec jego kadencji i środowisko już się zastanawiało: będzie zmiana, czy nie? Zmiany na razie nie ma – to pierwsza informacja, jaką przekazał dyr. Wit (oświadczając, że jest po rozmowie z min. Zdrojewskim, który przedłuża mu kontrakt do momentu wejścia w życie ustawy o prowadzeniu działalności kulturalnej; później dyrektor również liczy na przedłużenie). Ale i tak było ciekawie, czego dowiedziałam się zarówno od obecnych na konferencji kolegów, jak z korespondencji mailowej.

Bo z prasy nie można było się dowiedzieć prawie nic. Nikt nie zrelacjonował, nie skomentował. Tylko PAP sformułował notę, którą powtórzyło kilka portali, np. ten. Już sama lektura tej noty daje do myślenia. Dyrektor stwierdza, że oferta FN nie jest wystarczająca, bo… jest za mało pieniędzy, i od razu żąda 3 mln zł na „poprawę oferty artystycznej” oraz 2 mln na transmisje internetowe swoich koncertów, „tak, jak to robią Filharmonicy Berlińscy”. Wydaje się, że poprawa oferty artystycznej leży w gestii samych muzyków z dyrektorem na czele, a jeśli ta oferta będzie nadal tak atrakcyjna, jak słyszeliśmy w finałach Konkursu Chopinowskiego, to kto będzie się palił do wysłuchiwania transmisji internetowych? Najpierw trzeba się zbliżyć do poziomu Berlińczyków… Rozumiem, że chodzi także o zapraszanie gwiazd. Ale Berlińczycy sami w sobie są jedną wielką zbiorową gwiazdą z gwiazdorem Simonem Rattle na czele. Trochę pokory wobec słuchaczy dobrze by zrobiło. Tymczasem nawet za transmisje radiowe koncertów FN w Dwójce ubogi program dziś płaci ciężkie pieniądze.

No dobrze, zostawmy sprawy artystyczne. Ale dyrektor w tym momencie rozpoczął festiwal inwektyw pod adresem konkurencji w życiu muzycznym. Najbardziej dostało się Sinfonii Varsovii – cytuję notę PAP: „Według niego ta orkiestra, zobligowana do wykonania 10-15 koncertów w roku, ma mnóstwo czasu wolnego. – Jest jasne, że jeśli w Warszawie mamy jakiegoś znakomitego waltornistę, trębacza czy skrzypka, który może wybierać pracę, to zawsze wybierze Sinfonię Varsovię – powiedział Wit”. Dostałam właśnie odpowiedź Sinfonii Varsovii na te słowa. Stłumię więc komentarz, jaki mi się pod palce ciśnie, i zacytuję, że SV jako instytucja kultury m.st. Warszawy działa dopiero przez 3 lata budżetowe (wcześniej radziła sobie sama, będąc – jak wie każdy obserwator polskiego życia muzycznego – najpracowitszą orkiestrą kraju). W 2008 r. zaplanowano 55 koncertów, wykonano 106; w 2009 r. odpowiednie liczby wynoszą 65 i 136, a w zeszłym – 100 i 173 (orkiestra zaś FN wedle słów samego dyr. Wita daje 60-70 koncertów rocznie). Większość tradycyjnie za granicą, jak to od początku istnienia zespołu się dzieje, w tym w najbardziej prestiżowych salach świata. Ale w zeszłym roku w samej Warszawie orkiestra dała aż 71 koncertów! I tu dodam znamienne słowa z pisma podpisanego przez dyrektora SV Janusza Marynowskiego: „Żałujemy, że spośród 137 koncertów, jakie w minionych 3 latach Sinfonia Varsovia zagrała w Warszawie, jedynie 21 miało miejsce w Filharmonii Narodowej, z czego większość podczas festiwali Warszawska Jesień, Beethovenowskiego czy Chopin i Jego Europa. Za możliwość zagrania pozostałych koncertów w FN prawie zawsze musimy płacić – każdorazowo po kilkadziesiąt tysięcy złotych za salę wraz z obsługą. Przy tym nasze prośby o umożliwienie nam koncertu w FN najczęściej spotykały się z odmową ze strony osób decyzyjnych tej instytucji, zaś uwzględnione terminy koncertów dotyczyły dat na ogół najbardziej dla nas niekorzystnych z punktu widzenia sezonu koncertowego”. Przypomnijmy, że tak naprawdę SV wciąż nie ma siedziby, będzie ją mieć dopiero za parę lat, więc wciąż ćwiczy w mało komfortowych warunkach Technikum Kolejowego. Nie mówiąc o tym, że etaty od miasta dla muzyków SV są o ok. 25 proc. niższe niż muzyków FN, więc nic dziwnego, że orkiestra musi dużo grać choćby po to, by wyjść na swoje. Plus przejazdy na występy zagraniczne, plus nagrania. Tak to „leniuchuje się” w SV. Ale tej odpowiedzi już żaden portal nie zamieścił…

Dostało się też oczywiście od dyr. Wita p. Elżbiecie Pendereckiej – też nie komentuję w tej chwili, czy słusznie, czy nie, ale jedno muszę skomentować: z relacji wiem, że dyrektor miał uprzejmość się wyrazić, że Festiwal Beethovenowski ma świetną prasę, ponieważ redaktorka naczelna „Beethoven Magazine” pracuje w „Gazecie Wyborczej”. Znów ciśnie mi się to i owo, ale powiem tylko, jak jest naprawdę: Anna Dębowska została z „GW” jakiś czas temu zredukowana i tylko Stowarzyszenie im. Beethovena ofiarowało jej wówczas coś w miarę stałego; do „GW” pisze od tej pory jako wolny strzelec i NIGDY o przedsięwzięciach p. Pendereckiej.

A festiwal tak naprawdę prasę ma różną. Raczej nie ma jej w „Naszym Dzienniku”, do którego pisuje Stanisław Dybowski, który w tym momencie konferencji wsparł dyr. Wita komentarzem, że po co w Warszawie Festiwal Beethovenowski, skoro Beethoven nigdy tu nie był, że po co Sinfonia Varsovia ma szefa muzycznego – obcokrajowca, którego „nigdzie na świecie nie chcą” (!), że z jakiej racji obcy zespół (zespoły Herreweghe) grał podczas rocznicy śmierci Chopina w Roku Chopinowskim w kościele św. Krzyża!

Witamy w Polsce.