Pechowa miłość Zimermana

Spotkaliśmy się dziś całą grupą dziennikarzy w siedzibie Universal Music Polska, by poprzez Skype’a połączyć się z Krystianem Zimermanem. Jemu bardzo na tym zależało, bo jest już w trakcie swej 18-miesięcznej przerwy i nie jest w stanie zrobić swojej nowej płycie takiej promocji, jaką by chciał. Liczy więc na nas, i zaraz jedzie do Japonii, by o niej opowiedzieć. A także, by sprostować przeróżne plotki, jakie się rozprzestrzeniły. Spotkanie trwało prawie dwie godziny i w jego trakcie wciąż nam szczęki opadały coraz niżej, bo wszystko było nie tak, jak się nam wydawało.

Zimerman, jak wiadomo, uwielbia muzykę Bacewiczówny, a II Sonatę wykonuje od 39 lat. Grał ją w Carnegie Hall (co negocjował przez sześć lat!), w Paryżu, Londynie, Tokio – wszędzie wywoływała entuzjazm. Kwintety też próbował już dość dawno, z Kwartetem Śląskim; świetnie im się grało, ale wtedy nie miał jeszcze na tyle wolnej ręki, żeby proponować takie nagrania. Jednak swego czasu podpisał kontrakt na nagranie licznych pozycji, z których wiele, jak mówi, wpisał na wabia, by przemycić trzy projekty, na których zależało mu szczególnie: sonaty Chopina (wciąż się mierzy i nie czuje na siłach), dzieła Szymanowskiego (część nagrań jest gotowa i leży; chciałby jeszcze dograć Wariacje, ale też trudno mu się zmierzyć, choć na koncertach grywał je chętnie) i Bacewiczównę.

Z Bacewiczówną w końcu się udało. Ale jakim kosztem… Najpierw o płycie. Dowiedział się kilka miesięcy temu, że wieść gminna, rozpowszechniana m.in. przez japońską odnogę Universalu, głosi, że to on blokuje jej wydanie. Owszem, przyczyną tego, że płyta ukazuje się dopiero teraz, była pewna jego zachcianka. Ale samo nagranie zostało zmontowane zaraz po tournée i pierwsza wersja była gotowa już w kwietniu 2009 r. Jakoś nic się nie działo. Więc w rok później siadł znów z realizatorem i jeszcze to i owo poprawił i wyczyścił; nową wersję oddał w maju zeszłego roku. Specjalnie z myślą o promocji płyty zaplanował koncerty z Hagen Quartett (w Japonii zakontraktowane były początkowo dwa koncerty; entuzjazm publiczności był taki, że odbyło się pięć; jak wiadomo, salzburski koncert się nie odbył z powodu choroby tropikalnej, która pianistę dopadła na dwa miesiące). Kiedy płyta nadal nie wychodziła, przycisnął szefa DG – i okazało się, o co chodzi. Otóż chciał on, by na płycie, poza sonatą i kwintetami, znalazła się Sonata skrzypcowa w wykonaniu samej kompozytorki; nagranie znajduje się w archiwum Polskiego Radia. Chciał po prostu pokazać, że była to nie tylko genialna kompozytorka, ale fantastyczna skrzypaczka. Rzecz okazała się niewykonalna. DG negocjowało z PR i niczego nie wynegocjowało. PR żądało zmniejszenia nakładu do 5 tys. egz., podczas gdy pianista przekonywał firmę do jego zwiększenia, do gdzieś 14 tys. Marzyło mu się także zdjęcie Bacewiczówny na okładce. Nic z tego nie wyszło i – jak wyraził się pianista – „geniusz Bacewiczówny jest najpilniej strzeżoną tajemnicą Polskiego Radia”.

Druga sprawa, o której chciał nam opowiedzieć, to tournée. Otóż organizatorowi koncertu, na którego tu psioczyliśmy wszyscy i chcieliśmy zamordować, zawdzięczamy nie tylko totalny bałagan, ale także te straszne (w większości) sale, w których koncerty się odbyły. Zlecenie było: załatwić z pięcioma filharmoniami. Zabukowana była tylko – przez samego Zimermana – łódzka, z powodu urodzin Bacewicz. No i dostaliśmy to, co dostaliśmy. Faktem jest co prawda, że Zimerman bardzo lubi grać dla studentów, a w Stanach Zjednoczonych zawsze prosił agenta, by połowa koncertów odbywała się na uczelniach – jednak gdyby wiedział, w jakich warunkach zagra, prawdopodobnie by się nie zgodził. Ale to jeszcze nic w porównaniu z kwestiami finansowymi. To, co nam opowiedział, po prostu mrozi krew w żyłach. Gdy pan organizator zaprezentował mu pierwszą wersję rozliczenia, była absolutnie nie do przyjęcia („prowizja wyższa dwukrotnie od wszystkich honorariów muzyków za cały projekt”). Innej wersji nie było i ostatniej jesieni pianista dowiedział się, że pan H. rozliczył się już „z kimś innym” i że wszystko jest już przedawnione. Poza gigantyczną prowizją w koszty został wliczony zakup jakichś komputerów i oprogramowania.

Pan ten, który podawał się przecież za agenta Zimermana, nie był w stanie załatwić mu koncertów z sonatami Chopina w Polsce – a były terminy na dziesięć nawet występów. Inna sprawa, że te terminy przypadały w kwietniu, a kwiecień wiadomo, jaki był. Co prawda może te koncerty w żałobie by nie przeszkodziły, przeciwnie, a chmura wulkaniczna też nie przeszkodziłaby podróżującemu fortepianowi… No cóż, stało się. Teraz Zimerman twierdzi, że już jest za stary, żeby się handryczyć przez lata z powodu jednego pobytu w Polsce, i woli grać w miejscach, gdzie po prostu przyjmują go miło i profesjonalnie, a dobra publiczność jest wszędzie. Zamierza czynnie uczcić Rok Lutosławskiego (2013, setna rocznica urodzin), ale zamiast koncertów we Wrocławiu i Warszawie będą w Berlinie i Paryżu. W Berlinie z Rattlem, a w Paryżu z Paavo Järvim. No i pięknie. Zrobił już i dla tego utworu wiele w różnych miejscach świata, znów długo by opowiadać.

Podobnie jak i o nagraniach, które leżą i czekają, właściwie nie wiadomo na co. Oprócz Szymanowskiego są np. ostatnie sonaty Schuberta i ostatnie sonaty Beethovena. Ciekawe, co z tym wszystkim się stanie.

Teraz sonduje nowe trasy, nowe miejsca. Australia, Ameryka Południowa – na te kierunki zmienia terminy wcześniej zakontraktowanych koncertów w Stanach. Bo tam rzeczywiście nie zamierza występować. Nie występuje też konsekwentnie w Rosji – z powodu Katynia (ma jakieś powody rodzinne, tak twierdzi). Ale to akurat może się zmieni, bo przecież ma być rehabilitacja. My natomiast – na to wygląda – będziemy mogli tylko za nim jeździć.