Czemu akustyka jest tak ważna

W komentarzach pod petycją w obronie Studia im. Witolda Lutosławskiego jeden z sygnatariuszy właśnie wspomniał o twórcy Studia. Witold Straszewicz chyba nie miał tytułu profesora, tylko doktorat, ale i tak był mistrzem – jego dziełem akustycznym są przede wszystkim trzy najwspanialsze sale koncertowe w kraju: Filharmonia Pomorska w Bydgoszczy, Filharmonia Rzeszowska i właśnie Studio. Wszystkie w drewnie, co zresztą jest i estetyczne wizualnie. Ale najważniejsze, że fantastycznie tam wszystko brzmi. Miałam możność również zaśpiewać na tej scenie – dźwięk tam po prostu sam niesie.

To jest tak ważne, w jaką przestrzeń idzie muzyka. Bo na sali koncertowej rozgrywa się misterium. Pięknie mówił o tym Krystian Zimerman podczas wirtualnego spotkania z dziennikarzami tydzień temu. Spisałam już praktycznie wszystko, więc to i owo przekażę.

Zimerman coraz bardziej nie lubi nagrań, ponieważ nie są w stanie oddać tego, co dzieje się na sali. Zwłaszcza gdy nagrywający ustawiają mikrofony blisko fortepianu (a taka była np. w Polsce szkoła prof. Antoniego Karużasa – mówi pianista) – wtedy dźwięk jest oderwany od swego kontekstu, nie pokazuje tego, co oddaje sala. A przecież te warunki, jak twierdzi pianista, decydują o tym, jak muzyk gra kolejny dźwięk i po jego wybrzmieniu – kolejny. Akustyka jest częścią naszej interpretacji – mówi wręcz. Sala zresztą za każdym razem jest niespodzianką. Koncert nasz pianista uważa za deklarację miłości do publiczności i, jak to z głębokimi emocjami bywa, zdaje sobie sprawę, że reakcji na scenie nie da się do końca kontrolować. Że to jest jak narkotyk. To właściwie publiczność gra z muzykiem – powiada. I za każdym razem to jest coś innego. Słyszałem, powiada, czasami dwa dni pod rząd tego samego artystę i za każdym razem interpretacja była inna. Kiedy gra więcej muzyków, gra też chemia pomiędzy nimi – Zimerman wspomina, jak kiedyś w Bostonie wykonał I Koncert fortepianowy Brahmsa z Simonem Rattle: „To był najwspanialszy koncert, jaki pamiętam, było to takie uczucie, jakby człowiek śnił. Byliśmy obaj jak w transie”. Po latach, gdy Rattle został szefem Berlińczyków, pierwszej nocy zadzwonił do Zimermana z propozycją nagrania tego koncertu.

W każdym razie w nagraniach, uważa Zimerman, interpretacja jest niekompletna; inny jest timing, poczucie tempa, kantylena, legato… Przypomniał historię z pamiętną audycją telewizyjną sprzed wielu lat, Tak jest, jak się państwu zdaje, kiedy trzech krytyków oceniało nagranie jednego muzyka i każdy ocenił je inaczej. Wybuchła wtedy afera, że krytycy są niekompetentni – tymczasem okazało się, że nagranie było manipulowane dźwiękowo, więc były podstawy, by je oceniać w każdej wersji inaczej. Dlatego zresztą ci, co słuchali Konkursu Chopinowskiego przez radio czy w Internecie, odbierali młodych pianistów zupełnie inaczej niż ci, co siedzieli na sali (ja dodam, że i na sali też wiele zależało od miejsca, w którym się siedziało, nie mówiąc o, że tak powiem, stanie skupienia). Stąd może aż takie różnice w sądach o poszczególnych solistach. A ile z tego, co było w oryginale, w realu, jesteśmy w stanie wysłyszeć słuchając np. na YouTube tego Brahmsa z Rattlem? (Tutaj początek, dalszy ciąg można znaleźć.)

Zimerman coraz bardziej nie lubi fonografii, bo uważa, że powstało zjawisko całkowicie sztuczne: muzyka jako sztuka audio. A muzyka, uważa, zawsze miała warstwę wizualną, realną, wykonawcy byli widoczni (poza np. chórem organowym), zawsze miała określoną przestrzeń. Kłopoty z nagrywaniem płyt miał więc od początku; twierdzi, że jeszcze ani jednego kontraktu nie zrealizował do końca. Nie mówiąc o tym, że nie znosi własnej gry – jak mówi, najgorsza jej krytyka będzie lepsza od tego, co sam o niej myśli. Nie słucha swoich nagrań, ucieka wręcz od tego. Kiedyś przydarzyła mu się przygoda: jechał samochodem przez Stany z włączonym radiem, i gdzieś w Arizonie, „między jednym i drugim kaktusem” zaczął się zastanawiać, co też za utwór słyszy – no, to zapewne jakiś początek XIX w., poważny kompozytor… Po czym spiker zapowiedział, że Krystian Zimerman grał Scherzo es-moll Brahmsa. „Musiałem zatrzymać samochód, proszę państwa, bo się troszeczkę załamałem”. Zapomniał o tym utworze, grał go krótko, by nagrać do albumu z wczesnymi utworami Brahmsa, a potem już nigdy. Przypomniało mu to, jak kiedyś spytał Lutosławskiego o jego Koncert na orkiestrę, i usłyszał: „Wie pan, to jest strasznie fajny utwór, ale to napisał człowiek bardzo młody, z którym nie mam już nic wspólnego, choć wiem o nim więcej niż ktokolwiek na świecie”…