Schubertiada z korbą

Ta sama sala, ta sama (?) Winterreise, jakże inne przeżycie niż z Prégardienem i Staierem, ale wcale nie mniej wzruszające, chwytające za gardło. Schubert to jeszcze zresztą czy nie Schubert? To jakby powrót do korzeni Schuberta.

A zaczęło się niewinnie – wyszła dwójka bezpretensjonalnych, stosunkowo młodych ludzi, Bośniaczka (mieszkająca w Austrii) Nataša Mirković-De Ro i Austriak Matthias Loibner. Oboje, jak można wyczytać w życiorysach, zajmowali się już różnymi gatunkami muzyki – poważną (w tym barokową, ona – także operą), folkiem, jazzem. Nataša na wstępie także wypowiedziała kilka słów zachwytu nad salą Studia im. Witolda Lutosławskiego i jej cudowną akustyką, a potem poradziła, żeby przybliżyć się do przodu (były wolne miejsca), żeby było jak w living-roomie. No tak, przecież Schubertiady odbywały się w prywatnych salonach. Przesiadłam się więc z mojego X rzędu do czwartego i zrobiłam słusznie: ten szczególny teatr, jakże naturalny i bezpośredni, rozgrywał się dla mnie z bliska i mogłam go lepiej docenić.

Cóż to za pomysł? To odpowiedź na ostatnią zwrotkę ostatniej pieśni cyklu: Der Leiermann (Lirnik). Brzmi ona: Wunderlicher Alter,/soll ich mit dir gehn?/Willst zu meinen Liedern/deine Leier drehn? Lirnik, którego narrator cyklu spotyka na swej drodze, postrzegany jest jako symbol szaleństwa lub śmierci. Artyści potraktowali jednak zdanie dosłownie i postanowili cofnąć schubertowskie Lieder do źródeł.

Przed koncertem wyrażałam pewien niepokój – wysłuchałam jednej pieśni w Poranku Dwójki i obawiałam się, że będzie zbyt monotonnie, no, bo jak lira korbowa, to burdon, nuta stała. No i jak z tymi dramatycznymi zmianami funkcji harmonicznych, które wzmagają napięcie? Obawy okazały się niesłuszne – powstała inna jakość. Przede wszystkim nie doceniłam Loibnera i tego, co potrafi na lirze zagrać. Nie tylko w wielu pieśniach wcale nie było burdonu, ale nawet pewna zmiana funkcji wynikająca z konieczności dopasowania do techniki gry na lirze brzmiała o wiele bardziej naturalnie i wręcz awangardowo – w niektórych pieśniach miało się wrażenie przeskoczenia paru epok. Do tego niesamowity głos Mirković: prosty, właściwie niemal biały, bardzo naturalny, skromny, a przy tym o idealnej intonacji. Czasem zapędzający się w regiony sopranowe, a czasem zapadający się w głęboki alt. I wyraz – trudno nawet powiedzieć aktorstwo, ponieważ aktorstwo zakłada pewną sztuczność, a tu jej wcale nie było. Był wielki smutek, skarga, rezygnacja, zmęczenie, ciężar drogi, którą trzeba iść i z której nie ma powrotu. To nie było śpiewanie pieśni Schuberta, to była opowieść o życiu samym, o cierpieniu, o przebłyskach słońca i o mroku nocy.

Duża rzecz. Kupiłam natychmiast płytę.

Teraz trochę próbek. Na szczęście parę pieśni jest na tubie. Der Lindenbaum, Der greise Kopf, Die KräheDer Leiermann. Tutaj jest strona Natašy, gdzie można posłuchać próbek bardzo różnych jej projektów (także m.in. z Loibnerem, ale zupełnie innych). A tutaj jest strona Loibnera.