Z siebie się śmiejcie

Jeden z niusów ostatnich dni mówi o polskim komiku mieszkającym w Niemczech, który w tamtejszej telewizji parodiuje stereotyp Polaka – chama, złodzieja, pijaka wciąż przeklinającego. Przerysowuje ten stereotyp tak bardzo, że odbiorcy śmieją się już z jego absurdalności. Takie jest przynajmniej jego założenie, tego chce, i być może to mu się udaje. Jego działalność wywołała tu święte oburzenie. Jak zawsze, gdy ktoś nas za granicą zaczepi. A nawet i w kraju. Natychmiast padają epitety: antypolskość, polonofobia itp.

Tyle że akurat Niemcom czego nie można zarzucać, to tego, że sami nie umieją śmiać się z siebie. A to, że facet nabijając się ze stereotypu i doprowadzając go do absurdu (np. kradzież samochodu z jednoczesnym piciem wódki) nabija się w gruncie rzeczy z tych, którzy ten stereotyp wyznają, czyli po prostu z Niemców – nie przeszkadza im. Imponuje mi szczególnie, że nie mają pretensji do wyśmiewających ich obcokrajowców. Co więcej, płacą im za to. Jak np. w latach 60. Mauricio Kaglowi, gdy zamówili u niego film Ludwig Van, gdzie kompozytor argentyński nabija się bez litości z niemieckiego stereotypu niemieckiego kompozytora. Ostatnio film został pokazany w Zachęcie w związku z wystawą Historie ucha (z którą łączą się też ciekawe programy edukacyjne). Wciąż zachował świeżość, tylko być może jest coraz mniej zrozumiały dla odbiorców coraz gorzej orientujących się w muzyce Beethovena. Wcześniej już podawałam link, ale powtórzę – można go obejrzeć tutaj. Kagel miał więcej takich obrazoburczych pomysłów, np. Sankt-Bach-Passion (tutaj początek, są dalsze odcinki), czyli Pasja św. Bacha, albo Mare Nostrum, które stawia całą historię świata na głowie. No i za to go kochamy. (Danuta Gwizdalanka i Krzysztof Meyer, którzy mieszkając w Kolonii byli zaprzyjaźnieni z Kaglami, opowiadali mi właśnie o nich różne sympatyczne anegdoty.)

Czy my potrafimy – no, nie mówię, że śmiać się z tego, jak się nabijają z nas inni, bo tego już dla nas za wiele, ale po prostu sami śmiać się z naszych rozmaitych stereotypów? Trochę tak, choć nie wszystkim się to podoba. Wczoraj byłam w Laboratorium CSW na przesympatycznym koncercie (w ramach cyklu Laboratorium Live) zespołu Małe Instrumenty z Wrocławia – program to pokłosie Roku Chopinowskiego. Trójka wariatuńciów gra utwory Chopina na mniejszych i większych fortepianikach-zabawkach. Efekt jest prześmieszny. Trochę nagrań: Mazurek B-dur, Preludium A-dur, Preludium a-moll, wreszcie Etiuda Rewolucyjna. Tutaj trochę opowiadają o sobie i o użytych instrumentach – to reklamówka tego wydawnictwa. Jak sami mówią, odzierają w ten sposób tę muzykę z patosu i odkrywają ją na zupełnie innej płaszczyźnie. To czasem zdrowo. A koncert bardzo się spodobał młodej w większości publiczności.