Sokolov – dusza romantyczna

Jego wizyta zawsze pozostawia piorunujące wrażenie. A on był taki jak zawsze (choć chyba jeszcze przytył). Wychodził na scenę, nie oglądając się siadał, potem wstawał i wychodził z lewą rączką do tyłu i tak dalej – zachowanie niemal autystyczne. Ale jak zaczynał grać…

Program dzisiejszego recitalu w Filharmonii Narodowej był trochę anderszewskopodobny – Bach i Schumann. W pierwszej części Koncert włoski i Uwertura francuska, w drugiej, schumannowskiej – Humoreska i 4 Klavierstücke op. 32. Dwa środkowe z tych utworów grywa i nasz pianista, więc porównania siłą rzeczy się narzucały.

Najmniej w sumie podobał mi się Koncert włoski: dość ciężki, masywny (zapachniało Richterem czy Nikołajewą), finał to był wręcz jakiś Bauertanz, a najbardziej raziło mnie, że w drugiej części, przepięknej i wzruszającej, akompaniament lewej ręki w ogóle gdzieś schował, wybijając przesadnie melodię w prawej. Uwertura była już inna, choć ogólnie Sokolov nie boi się w Bachu masywności. Ale też towarzyszy jej – gdy potrzeba – koronkowa delikatność, ornamenty, których nie powstydziłby się nawet HIPcio. Jego Bach jest kontrowersyjny, oparty na skrajnościach. Finałowe Echo miało tytułowy efekt nawet nieco przesadzony. No i oczywiście całość tego wykonania była zupełnie inna niż w wersji Anderszewskiego.

Jeszcze ostrzejsza różnica była w interpretacji Humoreski Schumanna. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz ją usłyszałam w wykonaniu Piotra, wydała mi się zimna i przeintelektualizowana, dopiero później bardzo się do niej przywiązałam. Wykonanie Sokolova było zupełnie z innego ducha. O ile Anderszewski w Schumannie szukał Bacha, to on odwrotnie. To był Schumann bardzo romantyczny, niezwykle namiętny, gorący, pełen kontrastów, to burzliwy, to subtelny. Niemal bez przerwy pianista zagrał opus 32; teoretycznie są tu nawiązania do Bacha – Gigue i Fughette (ciekawe, że temat tej fugetty jest z akompaniamentem) – ale u Sokolova ta muzyka kipiała od emocji. Choć innych nieco niż u Gilelsa, którego podrzucam.

Publiczność zerwała się z miejsca zaraz po zakończeniu utworu. A że pianista lubi bisować, zagrał jeszcze pięć razy. Były to: najpierw dwa hity Rameau z Suity e-mollLe rappel des oiseaux i Tambourin, potem Capriccio d-moll op. 116 nr 7 Brahmsa, delikatny Mazurek a-moll op. 68 nr 2 Chopina i na koniec znów Brahms – Intermezzo a-moll op. 76 nr 7. Daję niektóre rzeczy w innych wykonaniach, ale to tak orientacyjnie, żebyście nie mieli wątpliwości, że to było to.

A tu ciekawostka: recenzja z recitalu w Hamburgu z tym samym programem.