Gruberova bez peruki

Roberto Devereux to opera rzadko wykonywana, ponieważ niewiele jest głosów mogących sprostać głównej partii kobiecej – brytyjskiej królowej Elżbiety I Tudor. Postać Królowej-Dziewicy, silnej osobowości i wybitnej monarchini, w literaturze, a już zwłaszcza operowej, jest wręcz znienawidzona; Roberto jest trzecią operą Donizettiego z jej udziałem i w każdej występuje ona jako potworna, wściekła wiedźma. Libretto Roberta stoi na głowie: ani 70-letnia niemal Elżbieta nie romansowała z Robertem, ani nie abdykowała. Ale w operze zasada jest taka: im opowieść jest dalsza od prawdy historycznej, tym lepiej się nadaje na scenę. Kwartet będący gordyjskim węzłem intrygi, czyli Elżbieta, Robert, jego ukochana Sara i jej mąż Nottingham, to istny gejzer namiętności. To musi skończyć się źle – i o to właśnie chodzi.

Elżbieta jest od lat koronną rolą Edity Gruberovej. Artystka wykonywała ją w bardzo różnych realizacjach. 20 lat temu np. śpiewała tak. Już w tym spektaklu widać motyw, który sobie widocznie ulubiła – zdzierania peruki w finale. Tu pozostaje z siwymi włosami, ale tutaj (6 lat temu) – wręcz łysa. Muszę powiedzieć, że ta wizja zdominowała mój ogląd tej sceny i gdy ostatniego wieczoru Gruberova zaśpiewała ją w Operze Narodowej, wciąż miałam ją przed oczami. Szkoda, że zaczęła do nas przyjeżdżać tak późno, że nie słyszeliśmy tu na żywo jej takiej, jak w 1990 r. (ja gdzieś w zbliżonym czasie miałam to szczęście, że słyszałam i widziałam ją w Salzburgu). Była nawet w gorszej nieco formie niż na zeszłorocznym recitalu, ale wciąż jest czarodziejką belcanta, robi z artykulacją (kształtowaniem dźwięku) niesamowite rzeczy (zwłaszcza w piano!) i imponuje wielką klasą.

Specjalne dla niej wystawione wykonanie koncertowe Roberta zostało dopieszczone pod względem obsadowym, by główny klejnot miał wspaniałą oprawę. Tak więc w roli tytułowej wystąpił Belgradczyk Zoran Todorovitch, który już nieraz śpiewał z Gruberovą. Partię powiernicy, a zarazem rywalki królowej, Sary, śpiewała Anna Lubańska i były momenty, zwłaszcza w duetach najpierw z Todorovitchem, a potem z Koreańczykiem Sangminem Lee w roli jej męża, kiedy wydawało się, że ukradną głównej Maestrze show. Ale w finale znów szala przechyliła się w sposób oczywisty na stronę wielkiej Edity.

Publiczność szalała, a Gruberova – jak powiedział mi ktoś, kto to widział z bliska (ja tym razem siedziałam w amfiteatrze) – popłakała się ze wzruszenia.