Mahler jak Michael Jackson

W urodziny Mahlera przedstawię Wam jego biografię alternatywną: „(…) Tak jak Michael Jackson okrzyknięty cudownym dzieckiem, już jako czterolatek próbował gry na fortepianie. Jego symfonie były muzycznym przełomem podobnym do tego, jaki wiek później zapoczątkowały piosenki Kurta Cobaina i Nirvany. W latach największej popularności Mahler koncertował w całej Europie (…) Podbił również amerykańską scenę muzyczną – swój ostatni koncert w życiu dał w Carnegie Hall. Często występował na festiwalach, m.in. w Strasburgu, na który przed stu laty ściągały podobne tłumy, jak dziś na Glastonbury czy Open’era. Był kapryśny i humorzasty. Będąc u szczytu sławy związał się z prawie 20 lat młodszą i równie piękną, co niewierną Almą Schindler. Jej liczne romanse wpędziły go w depresję, z której leczył się uczęszczając na seanse psychoterapeutyczne do samego Zygmunta Freuda. Życiorysy Mahlera i Michaela Jacksona łączy jeszcze jedno: obydwaj artyści zmarli przedwcześnie w wieku 51 lat”.

Co to za pomysł – myślicie pewnie. Ano, pomysł René Martina, twórcy La Folle Journée, którego to festiwalu druga już warszawska edycja – Szalone Dni Muzyki (w tym roku pod hasłem Tytani) odbędzie się w dniach 29 września-2 października. Przedwczoraj była pierwsza konferencja prasowa, ale nie podano jeszcze szczegółowego programu ani ważniejszych wykonawców, tj. René wymienił kilka nazwisk, z których zaledwie parę mi coś powiedziało, ale podobno układanie programu jeszcze trwa. Za to dostaliśmy takie właśnie życiorysy pięciu głównych bohaterów, zmodyfikowane w taki sposób, by mogły coś powiedzieć młodym (i może nie tylko młodym) ludziom, którzy klasyki nie słuchają.

A więc Liszt: ” (…) Jego występy (…) wyzwalały niesamowicie silne, pozytywne emocje podobne do tych, które w latach 70. XX w. wywoływali Beatlesi. Kobiety go uwielbiały, a jego koncerty przyciągały tłumy melomanów. Lisztomania niczym nie różniła się od pożądania, jakie sto lat później budzili John Lennon czy Paul McCartney. Wielbicielki idola znad Dunaju potrafiły wyrywać sobie wyrzucony przez niego niedopałek papierosa. (…)”

Brahms: „Niemiecki gwiazdor muzyki romantycznej II połowy XIX w. Podobnie jak Jimi Hendrix w dzieciństwie cierpiał niedostatek. Aby zarobić na chleb, grywał na pianinie w nocnych klubach i domach publicznych w Hamburgu. Szczytowe lata muzycznej kariery spędził w Wiedniu, ówczesnej stolicy światowej muzyki. (…) Poza cesarstwem austro-węgierskim miał rzesze fanów w całej Europie (…). W 1887 r. otrzymał złoty medal London Philharmonic Society, prestiżem odpowiadający współczesnym nagrodom Grammy czy Brit Awards. Nieodłącznym elementem scenicznego wizerunku Brahmsa była długa broda a la ZZ Top, którą zapuścił po czterdziestce, by dodać sobie powagi. Słynął z trudnego charakteru. Arogancją i egoizmem mógłby bez trudu przebić Micka Jaggera, a perfekcjonizmem – Stinga. (…)”

Richard Strauss: „(…) Podobnie jak wokalista Aerosmith, Steven Tyler, wychował się w muzykującej rodzinie, a swój pierwszy utwór napisał w wieku 6 lat. Choć żył w niespokojnych czasach, jego muzyczna kariera trwała dłużej niż The Rolling Stones. Tak jak giganci rocka, Strauss nie bał się przełamywać obyczajowych tabu. Jego opera Salome, zainspirowana kontrowersyjną sztuką Oscara Wilde’a, wywołała skandal, ale zarazem zapewniła mu finansowy sukces. Dzięki niemu zamieszkał w okazałej willi w górskim kurorcie Garmisch-Partenkirchen. (…) Co rzadkie u gwiazd estrady (współcześnie podobnie chlubnym wyjątkiem jest wokalista Coldplay, Chris Martin), Strauss był stały w uczuciach. Jego związek z sopranistką Pauline de Ahna przetrwał ponad 50 lat!”.

I wreszcie – dołączony w polskiej edycji Karol Szymanowski: „(…) Jak pół wieku później Czesław Niemen, tak Szymanowski w swojej twórczości postawił na nowe brzmienia. Wraz z przyjaciółmi utworzył Spółkę Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich, która pełniła rolę dzisiejszej wytwórni płytowej, promującej muzykę alternatywną. (…) Dużo podróżował po Europie, odwiedził też USA i Afrykę Północną. Po każdym wyjeździe powiększał swoją kolekcję pocztówek. (…) Jeśli chodzi o sferę uczuć, dobrze rozumiałby się z George’em Michaelem i Freddiem Mercurym (…)”.

Jak Wam się to podoba?