Wojna pianistki z plastikiem

Niestety potwierdziło się, że instrument, który został dostarczony do Muzeum Rybołówstwa w Helu, nie bardzo nadaje się na koncerty. Ale trzeba przyznać, że nasza solistka walczyła dziś bardzo dzielnie.

Program był ułożony precyzyjnie – tak, żeby trwał dokładnie godzinę, a do tego zróżnicowany i dobrany nawet tonacjami. Jako że przeznaczony dla tzw. szerokiej publiczności, bo w końcu na koncerty festiwalu w Helu przychodzi nie jakieś dobrane towarzystwo, ale ludzie, którzy akurat gdzieś spotkali plakat, przeczytali i stwierdzili, że właściwie czemu by nie zajrzeć na coś takiego – w sam razm przyjemny i nawet częściowo ambitny.

Artystka została poproszona o wygłoszenie słowa wstępnego i wówczas zdradziła podtytuł swojego programu: Pół żartem, pół serio – bo o muzyce zwanej klasyczną nie powinno się mówić muzyka poważna, jako że bywa w niej wiele humoru. (No dobrze, a muzyka klasyczna niby zawsze jest klasyczna?) W związku z tym program był częściowo poważny, częściowo nie.

Najpierw blok chopinowski: Mazurki op. 41, Impromptu-Fantaisie i trzy walce. Przyznam, że trochę mam kłopot z tą stylistyką, bo to był Chopin dość staroświecki, grany tak, jak grywało się za Koczalskiego czy Friedmanna (którego Tereska szczególnie lubi). Jak na mój gust jest to trochę nerwowe – my we współczesności jesteśmy może zbyt przyzwyczajeni do obecności jednolitego pulsu mimo rubata. Tutaj rubato dominowało wszystko, zwłaszcza w formach tanecznych (które wtedy stają się nietaneczne), ale czasem można posłuchać tak odmiennego Chopina.

Bukoliki Lutosławskiego i Sonatina Szeligowskiego – to utwory, które większość młodych adeptów pianistyki wykonywała w szkole, ale (a właściwie: dlatego) miło je usłyszeć grane przez osobę dorosłą, czyli z pewnym dystansem, lepszą techniką, a jednocześnie zachowaną dziecięcością (zwłaszcza w Szeligowskim, gdzie było trochę momentów takiego „grania w łapki”, bardzo zabawnego). Zagrana pomiędzy nimi Sonatina transatlantycka Tansmana była najefektowniejszym punktem programu, zagranym z wyczuciem stylu i rytmu. Wciąż za mało gra się Tansmana, a to taka „smaczna” muzyka. Na bis była miniatura Un poco di Chopin Czajkowskiego, bardzo wdzięczna. Publiczność podziękowała owacją na stojąco.

Jednak instrument był rzeczywiście dość paskudny: nie tylko brzmienie miał niespecjalnie ciekawe, ale np. repetycja klawisza była prawie niemożliwa, co było szczególnie słyszalne w takich utworach jak Walc Es-dur Chopina czy II część Sonatiny Szeligowskiego, gdzie jest dużo tryli. Jednak co prawdziwy fortepian, to prawdziwy fortepian – może w Atmie 27 lipca będzie lepiej (a program nieco inny, bo będą np. Metopy Szymanowskiego). Niestety nie mogę tam dojechać.