Bozhanov sam, Mields z Goernerem

Co ja poradzę, że każdego wieczoru są po dwa koncerty, a oba są ważne i nie wypada któregoś pominąć w tytule wpisu? No, ale jutro i pojutrze to się zmieni – będzie tylko po jednym wydarzeniu.

Bozhanov. Mam wciąż mieszane uczucia. Dokąd ten pianista chce dojść i jak zamierza to zrobić? Czy jest aż tak nerwowy, czy ma inne problemy charakterologiczne? Rozgryźć go nie mogę. No, bo jest tak nierówny… Ma cudowną technikę, fortepian nie ma dla niego żadnych tajemnic; umie, jak chce, operować niuansami, ma wspaniałe poczucie rytmu, szczególnie widoczne w utworach tanecznych. Ale: czasem ujmująca muzykalność, a za chwilę jakieś bezguście, zamazanie… Jak to efektownie ujął 60jerzy, spod jedwabiu barchan wychodzi.

Szkoda, że nie trzymał się wcześniej podanego programu – w pierwszej części w ostatniej chwili zmienił mazurki na Sonatę h-moll. Na początek jeszcze zaszemrał Barkarolę (tak, była jakaś szemrząca, mezzo voce, poza finałem). Sonata miała momenty, ale całości się nie czuło; scherzo zapędzone do granic możliwości, a np. piękny temat III części. Na koniec wreszcie wrócił do tematu koncertu – „Let’s Piano Dance” – i zagrał trzy walce; nie wszystkie równie dobrze jak na konkursie, op. 34 nr 3 w moim mniemaniu zamazał ponad miarę.

W drugiej części też trochę zmienił program. Najpierw ładne 12 Laendlerów op. 171 Schuberta, potem trochę niedopracowane, ale ciekawe La plus que lente i L’isle joyeuse Debussy’ego, bardzo ładny, nieznany mi wcześniej Walc f-moll op. 38 Skriabina i na koniec Liszt, ale zamiast zapowiadanej transkrypcji walca z Fausta Gounoda – Mefisto. Czyli niby w tematyce, ale inaczej. Efektownie, ale nierówno. Na bis Liszta Sonet 104 Petrarki i Chopina Mazurek cis-moll op. 41 nr 4. Owacje szalone. On tym razem przypomniał sobie o gestach, choć wykonuje ich zdecydowanie mniej niż kiedyś. Żałuję, że zamiast Sonaty nie zagrał obiecanych mazurków, a także rzeczy, które nie tylko mnie szalenie się na konkursie podobały: Ronda a la Mazur i Poloneza B-dur.

Wieczorny koncert w Teatrze Stanisławowskim – przepiękny. Dorothee Mields i Nelson Goerner muzykujący z prostotą i pokorą. Goerner na pleyelu; grał solo nokturny – no, po prostu tak, jak je grać należy. Mields przeurocza, a jej głos ma naprawdę niesamowitą barwę. Niby taki anielski, ale mocny. No i precyzja, i pełne zrozumienie, o czym się śpiewa. Jedno tylko. Cudownie wykonywała pieśni Mozarta (a tu jestem wyjątkowo wybredna) i Schuberta (plus jeszcze Resignation Beethovena na jeden z bisów). Chopina i Moniuszkę – cóż, piękną barwą, ale niewiele można było zrozumieć; więcej w Chopinie, którego ma już poduczonego, gorzej z Moniuszką, z którym się dopiero zapoznaje. Posprzeczałam się na ten temat z moją ulubioną Dyrekcją: on uważa, że jej barwa i sposób śpiewania są idealne do wykonywania właśnie takich utworów jak Chopina czy Moniuszki i w takim razie wszystko jedno, jaką ma wymowę („dla mnie to może nawet śpiewać la la la”). Ja jednak w tej materii bliższa jestem poglądowi PMK, że tekst powinien być czytelny i zrozumiały, bo pieśń to muzyka i słowa w jednym, oba elementy na równi się liczą. Na razie się żachnął, ale mam nadzieję, że da mu to trochę do myślenia… Pani Mields podobno uczy się polskiej wymowy od córki swojej gosposi, a ponoć też jej ojciec ma polsko-ukraińskie korzenie, ona jednak tego języka nie zna. Ale go studiuje. Jeżeli rzeczywiście ma się brać za Moniuszkę, niech studiuje dalej…

PS. Na NIFC-owskiej płycie Herreweghe’a będzie nagranie live z koncertu: Step i Koncert f-moll z Lonquichem, plus być może ten bisowy motet Brahmsa jako bonus. Inne Brahmsy z tego koncertu zostaną nagrane na płytę, już nie NIFC-owską, razem z Deutsches Requiem. A Lonquich dostał propozycję nagrania recitalu chopinowskiego do czarnej serii.