Najazd Rosjan

Prawie nas zabili decybelami, ale żyjemy. Doceniamy precyzję (z paroma wyjątkami) i zdyscyplinowanie. A poza tym?

Pierwszy z koncertów to było po prostu cierpienie. No, nie dla wszystkich, bo był i entuzjazm na sali, i nawet wstawanie. Ale i tu na blogu padały słowa dezaprobaty, łącznie ze stwierdzeniem, że już wiadomo, że się nie lubi Liszta. A może niesłusznie? Może temu biednemu Lisztowi Rosyjska Orkiestra Narodową pod Pletnevem i z Matsuevem po prostu zrobiła krzywdę? Moim zdaniem – nie „może”, lecz „na pewno”. Choć Heroide Funebre, dzieło nadęte, pełne patosu i krzyczące, jest chyba dziełem słusznie zapomnianym. Ale poemat symfoniczny Orfeusz to już inna bajka, więcej tam muzyki, tyle że ta orkiestra jak ma zagrać piano, to gra forte lub co najmniej mezzo forte, a jak ma zagrać forte, to gra forte fortissimo. Grzmijcie trąby (TROMBY) i puzony itd.

Koncerty fortepianowe też można zagrać z polotem, obok momentów służących li tylko popisowi są i chwile zadumy. Ale wczoraj nie doczekaliśmy się ich. Matsuev grał tak, jakby chciał pokazać: potrafię jeszcze głośniej i jeszcze szybciej! Co prawda nie wydarzyło się to, co w zeszłym roku, że fortepian odjechał mu o parę centymentów, ale niewiele brakowało. Tylko zagrana na pierwszy bis (drugi rok z rzędu) Grająca tabakierka Anatola Ladowa była lekka i dowcipna, ale już drugi bis, wspominany wczoraj Grieg, został – jak to słusznie nazwano na YouTube – zamordowany.

Dziś Czajkowski miał trochę więcej szczęścia, może dlatego, że to jednak bardziej skontrastowana muzyka, a może ze względu na obecność Trifonova. Nasz Daniłko zresztą właściwie specjalnie się orkiestrą nie przejmował, robił swoje, a oni niech się dostosują. No i chyba w tym wypadku słusznie – przynajmniej trochę się starali, choć nie do końca się udało. Ale technikę on ma nieprawdopodobną – nie gorszą od Bozhanova (może nawet lepszą) czy Matsueva. Jednak źrebakowaty jest nadal, często go ponosi, co publiczność akurat lubi. Tak też było i z zagranym na pierwszy bis Walcem Es-dur Chopina, z lekka zapędzonym i mało walcowym. Ale potrafi też tchnąć w dźwięki czystą poezję, jak było w bardziej lirycznych momentach koncertu czy w drugim bisie – opracowaniu pieśni Schumanna Widmung. Teraz czekamy na Koncert f-moll.

Na koniec rosyjskiego występu – IV Symfonia Czajkowskiego. I znów: gdyby wszystko było o jeden stopień ciszej… A tak, znów wyszłam z koncertu ogłuszona, doceniając tylko, że umieją grać razem. Ale tej słynnej rosyjskiej śpiewności się w ich grze nie uświadczy, tylko imperialną siłę. Po co? Gdzie tu muzyka? Ale na bis wykonali ładny gest i zagrali orkiestrowe opracowanie Pożegnania ojczyzny Ogińskiego (nie wiem, czyje). Trochę się przy tym uspokoili wreszcie i pozostawili lepsze wrażenie na koniec.