Trans zwany Ysaÿe

Jak określić ten wieczór? Można jednym słowem: magia. Ale to za mało. Że magia – nie można było mieć wątpliwości patrząc na znieruchomiałą w transie publiczność, która w przerwach pomiędzy częściami poszczególnych sonat czekała w absolutnej ciszy, nie śmiejąc odetchnąć, na kolejną dawkę muzyki Ysaÿe’a w wykonaniu młodego norweskiego skrzypka Henninga Kraggeruda. Napisałam młodego, tak też zresztą – bardzo młodo – wygląda, ale dokładnie rzecz biorąc jest to rocznik 1973. Polskę odwiedził po raz pierwszy, ale ma za sobą jeden istotny dla nas polski kontakt: Piotr Anderszewski zaprosił go na swoje festiwaliki „Szymanowski Focus” do Nowego Jorku i Londynu z muzyką Szymanowskiego, Schumanna i Janáčka.

Kraggerud jest, można powiedzieć, spadkobiercą wspaniałej norweskiej tradycji skrzypcowej, od muzyki ludowej na skrzypcach hardingfele po legendarnego skrzypka Ole Bulla (mentora Griega). W jego grze słychać ten niesamowity transowy klimat, tak doskonale pasujący też do muzyki wielkiego Belga – Eugène’a Ysaÿe’a, pogłębiony jeszcze przez przepiękne brzmienie instrumentu Guarneriusa.

Wszystkie sześć sonat Ysaÿe’a pod rząd, oddzielane zapowiedziami, w których skrzypek opowiadał o kolejnych utworach – to dawka niemal niebezpieczna. Jest w tej muzyce jakieś diabelstwo, ciche szaleństwo, można pójść za nią jak za szczurołapem z Hammeln. Jest żarliwość – i za chwilę spokój niemal narkotyczny. Zwłaszcza gdy gra ją ktoś, kto rozumie ją tak, jak Kraggerud.

Usłyszeliśmy więc od niego o szczegółach, o których się zwykle nie mówi. Czemu np. w II Sonacie, w pierwszej części zatytułowanej Obsession (jeden z najczęstszych skrzypcowych bisów), zestawione są urywki Preludium z Bachowskiej Partity E-dur z tematem sekwencji Dies Irae (który zresztą przewija się we wszystkich częściach) i czego dotyczy tytułowa obsesja? Otóż sonata owa poświęcona jest Jacquesowi Thibaud, a ten miał zwyczaj ćwiczyć przed swoimi występami właśnie to preludium i był z tego znany. Znany też był jego obsesyjny lęk przed śmiercią – stąd Dies Irae.

Każda z sonat poświęcona jest innemu skrzypkowi i każda w jakiś sposób nawiązuje do osobowości adresata dedykacji. Np. IV Sonata poświęcona jest Fritzowi Kreislerowi i nawiązuje nieco do stylistyki jego utworów – tych trochę poważniejszych, ale i tak lżejszych niż inne dzieła Ysaÿe’a. Choć w tych sonatach są i tańce, ale też bardzo specyficzne, jak Danse des ombres z II Sonaty, gdzie tytułowe cienie pląsają w takt czegoś w rodzaju średniowiecznego saltarella (taniec śmierci?). Lżejsza jest habanera w ostatniej z sonat, poświęconej skrzypkowi hiszpańskiemu Manuelowi Quirodze. Pośrodku jest Danse rustique z V Sonaty (dla Mathieu Crickbooma, drugiego skrzypka Kwartetu Ysaÿe) w oryginalnym rytmie na pięć.

Zdumiewający to cykl. Bardzo osadzony w tradycji (tyle nawiązań i cytatów!), a jednocześnie tworzący inny, osobny świat. Ten świat chyba mi się dziś przyśni…