Czy Penderecki tworzył noise?

W sensie dosłownym oczywiście tak – w jego młodzieńczych utworach jest wiele szumów i hałasów. Angielski termin noise po polsku może być określany i jako jedno, i jako drugie, ale ostatnio ubawiło mnie, kiedy przeprowadzający wywiad z Greenwoodem użył określenia „biały hałas”, podczas gdy white noise to termin akustyczny, który po polsku brzmi: szum biały. Ale noise oznacza też gatunek rocka, choć i na tym gruncie jest wieloznaczny. I w stronę tego znaczenia częściowo przeniósł motywy z Pendereckiego Aphex Twin.

Schemat dzisiejszego koncertu był taki sam, jak wczorajszego: na przemian oryginalne utwory Pendereckiego z wariacjami wokół nich. Utwory te same, nawet z tymi samymi wizualizacjami na ekranach: wszystkie czarno-białe, przy Trenie jakby fragmenty spopielonych papierów, przy Kanonie coś w rodzaju drobnicy ze składnicy złomu, a przy Polymorphii – ruchoma abstrakcja geometryczna trochę jak z Eschera, jakieś tajemnicze niekończące się korytarze. Tym razem jednak to, co działo się pomiędzy nimi i po nich, było z tymi utworami w kontraście, jednocześnie nie gubiąc źródeł, do których się odnosiło.

Po Trenie – remix Trenu. Zarówno od strony dźwiękowej, jak i wizualnej: na ekranach widzieliśmy odkształcające się w abstrakcje obrazy orkiestry i dyrygującego kompozytora. Towarzyszyły temu wędrówki wiązek i płaszczyzn laserowych oraz intensywne zmiany kolorów. A dźwięk – niby klastery i inne efekty z Pendereckiego (pokrewieństwo było słyszalne), ale spotęgowane do prawdziwego noise’u. Oj, dużo było decybeli.

Po Kanonie trochę odmiany, w programie określonej jako AFX Set: trzy fragmenty, z których dwa pierwsze nie miały nic wspólnego z Pendereckim – pierwszy trochę przypominał obniżony do basów i mocno zgłośniony gamelan, drugi – rozstrojone pianino; obu towarzyszył też taniec wiązek laserowych. Ale trzeci, najdłuższy fragment nawiązywał znów do Pendereckiego dość blisko i angażował orkiestrę oraz grupę śpiewaków. Aphex Twin zafundował im na ekranie muzykę graficzną: oznaczona była dynamika (od off do ffff) i sposób artykulacji (co ciekawe, dla smyczków zastosował niektóre znaczki stosowane przez Pendereckiego!), a każda z kilku grup miała swój kolor. Aphex Twin siedział za konsoletą-organami (na wysokim podwyższeniu za orkiestrą, a przed ekranami) i wszystkim sterował na bieżąco. Ostatnim zaś punktem programu była Polymorphia Reloaded, czyli Polymorphia poniekąd od końca odtworzona, czyli od owego akordu C-dur. Zgłośniona przy tym oczywiście i znów ze zmiksowanym obrazem, tym razem w abstrakcję przemieniła się sama orkiestra, bez Pendereckiego.

Było nawet trochę więcej ludzi niż wczoraj, a aplauz był bez wątpienia większy. Widać było, że Aphex Twin ruszył publiczność. Ale i Penderecki był odbierany z wielkim szacunkiem, jako poniekąd sprawca tego wszystkiego. W każdym razie dziś wynik bliższy remisu.

PS. Odezwę się pewnie już z Krakowa.