Reich w hucie

11 września – data znamienna, więc na koncercie inauguracyjnym Sacrum Profanum wciąż były do niej aluzje, jeśli nie programowe, to wizualne. Doczepione niestety, ale tak po prostu wyszło. W każdym razie festiwal znów rozpoczął się z przytupem i znów innym.

Przed pierwszą uderzeniową dawką Reicha jeszcze Dwa wiersze Miłosza Pawła Mykietyna. Ostatnio co i rusz powstają utwory, na których pisanie kompozytorzy nie bardzo mają ochotę. Tak też było i z tym. Ja Pawła bardzo lubię i cenię, ale nie musiał się moim zdaniem zgadzać na coś, do czego nie jest przekonany (sam twierdzi, że muzyka do wierszy Miłosza jest niemożliwa i tu go zresztą rozumiem). W każdym razie powstało coś, co kompozytor sam usprawiedliwiał na antenie Dwójki, że jest to raczej pewien teatr, tło. Nie bardzo wiem swoją drogą, co mają wspólnego wiersze Biedny chrześcijanin patrzy na getto i Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to, w Minneapolis – dwa spojrzenia na śmierć? To byłoby za proste. I muzycznie te dwie części nie miały ze sobą nic wspólnego. Choć ciekawsze „momenty” były.

Potem już tylko Reich. Najpierw Daniel Variations, utwór poświęcony Danielowi Pearlowi, jednej z pierwszych ofiar Al Kaidy. Pearl, amerykański dziennikarz, był też zapalonym muzykiem amatorem i przyjaźnił się z wieloma muzykami (pamiętam, jakoś niedługo po jego śmierci Steven Isserlis poświęcił mu swój recital w filharmonii). Niestety utwór Reicha muszę zaliczyć do tych mniej udanych w jego dorobku. Początkowo zresztą wydawało się, że to jednak inny Reich, z bardziej ponuro brzmiącymi akordami, jednak w końcu znów skręcił na te swoje dość pogodne współbrzmienia, które wciąż sie u niego pojawiają, i to już zupełnie nie pasowało. A jeszcze dodano temu warstwę wizualną – zmieniający się kalejdoskop zdjęć z WTC, choć utwór nie miał z tym tematem nic wspólnego, chyba że bardzo pośrednio.

Po przerwie najpierw Jonny Greenwood zagrał Electric Counterpoint i było to znakomite wykonanie, nie wiem, czy nie lepsze od Metheny’ego. No i na koniec istna szczepionka na Reicha – godzinny utwór Music for 18 Musicians. Ensemble Modern grał jak maszyna, a sam kompozytor dosiadł fortepianu – cóż na kondycja! Teraz czeka nas tydzień takich rytmów. Jak to przeżyjemy w takiej masie, sama jestem ciekawa.

PS. Już teraz podaję erratę do mojego artykułu o Reichu, który ukaże się w papierowej „Polityce” we środę. 1. Zabawna rzecz: napisałam, że jest wysoki, bo jakoś tak go widziałam; kiedy 14 lat temu robiłam z nim wywiad do „Gazety Wyborczej”, siedzieliśmy naprzeciwko siebie i on z tą swoją pociągłą twarzą zrobił na mnie wrażenie wyższego niż jest. A jest… no cóż, ode mnie oczywiście wyższy, ale to przecież żadna sztuka. 2. Napisałam też, że jego dziadek Ignacy Reich pochodził z Krakowa – i tu już winien jest on sam, bo tak mi właśnie powiedział w tamtym wywiadzie dodając, że szkoda, że nie zdąży pojechać tamże. Dziewczyny w biurze bardzo ucieszyły się na tę wiadomość i poprosiły go o jeszcze jakieś szczegóły, żeby może pomóc mu w znalezieniu więcej informacji o dziadku. Pogrzebał i okazało się, że to nie Kraków, a Lwów (cóż, też Galicja…). Zresztą jeszcze wtedy mi powiedział, że o dziadku wie niewiele, bo zmarł, kiedy on miał 5 lat, a poza tym nie opowiadał o przeszłości, nie używał nawet języków z diaspory, tylko wyłącznie angielskiego.

Dziś Three Tales, opera wideo – strasznie jestem ciekawa.