Tansman ujmujący

Wybrałam się wczoraj do Łodzi na ten koncert. W tym roku nie ma Tansmanowskiego konkursu, a jest 25-lecie śmierci, więc trzeba było je obejść. Ale obchody były tym razem lekkie, łatwe i przyjemne, w sam raz na rozgrzanie się jesienną porą. I wbrew wynikom badań, które przytoczył macias1515, sala Filharmonii Łódzkiej była pełna. Może dlatego, że wszyscy kochają gitarę?

A gitara była główną bohaterką tego koncertu, z dwóch przyczyn. Po pierwsze, z powodu sesji gitarystyki, której koncert był zarazem inauguracją. Po drugie, ponieważ Tansman dużo pisał na gitarę – mając takiego przyjaciela jak Andres Segovia wiedział, że ma pole do popisu. I są to wyjątkowo wdzięczne, wpadające w ucho utwory.

Jak świetna i nastrojowa Cavatina; jak widzicie, jest na tubie w tylu wykonaniach, artystów z tak różnych krajów. Tansman jest naprawdę lubiany przez gitarzystów. Na łódzkim koncercie grał Cavatinę Waldemar Gromolak – cała pierwsza część była recitalem. Po cyklu Tansmana (utwór ma pięć części) zmienił zupełnie nastrój i zagrał Leo Brouwera Tarantos. A potem znów zrobił zwrot o 180 stopni i wykonał dwa romantyczne z ducha utwory Agustina Barrios Mangore: Julia Florida i rozkoszny walczyk.

W drugiej części ustąpił miejsca orkiestrze Amadeus, która wykonaniem Wariacji na temat Frescobaldiego poprzedziła najważniejsze wydarzenie wieczoru: pierwsze w Polsce wykonanie utworu Tansmana Hommage a Manuel de Falla. Zapowiadano je jako premierę światową, tymczasem, jak się okazuje, wykonano już utwór w Rosji, więc możecie się sami przekonać, że to takie sympatyczne nawiązanie do twórczości adresata hołdu, nie zanadto ambitne, ale miłe dla ucha i zgrabne. W Łodzi świetnie wykonał je Łukasz Kuropaczewski. Amadeus zamknął program Divertimentem na orkiestrę smyczkową Mikołaja Góreckiego (nie mylić z ojcem), utworem neoklasycznym, przeznaczonym być może dla jakiejś szkolnej orkiestry (Mikołaj mieszka w Stanach i pisuje takie użytkowe rzeczy, zawsze bardzo sprawne warsztatowo). Trochę mnie rozczarowały bisy – Kuropaczewski zagrał banalne Asturias, a Amadeus – finał Koncertu na orkiestrę smyczkową Bacewiczówny, który przyćmił poprzedni utwór.

W przerwie można było – acz z trudem, bo słabo było słychać dźwięk – obejrzeć w foyer film o Tansmanie, gdzie i on sam się wypowiada. Gdy tak patrzyłam na ciepło i pogodnie uśmiechniętą twarz starszego pana (takim też go zapamiętałam, gdy ostatnie razy odwiedzał Polskę), pomyślałam, że jego powodzenie życiowe wiązało się zapewne także z tym, że miał tak ujmujący i bezpretensjonalny sposób bycia. No, ale niewątpliwie i z tym, że miał talent – wielki i bardzo wszechstronny. Tym razem pokazana została tylko jedna, lżejsza jego strona, a jest ich daleko więcej. Swoją drogą ciekawe, ile jeszcze utworów – jak owo Hommage – leży jeszcze i czeka na opracowanie? Rzecz bowiem w tym, że Tansman zwykle szkicował utwór w formie wyciągu fortepianowego, ale kiedy orientował się, że nie zostanie wykonany, nie instrumentował go. Hommage też napisał dla Segovii, ale wyszło jakieś qui pro quo z pocztą i ostatecznie utwór nie został ukończony. Wiadomo, że wielokrotnie taka sytuacja się powtórzyła, np. z Koncertem na lewą rękę dla Paula Wittgensteina, który odmówił jego wykonania…

Tutaj ciekawy wywiad o Tansmanie. Zapowiadają tu też paryski koncert tansmanowski, na który ma grać nasza Tereska, ale, na miłość boską, jak napisano jej nazwisko…