To idzie młodość

Orkiestra I, Culture zakończyła dziś swoje krótkie, a efektowne tournee – wystąpiła w Filharmonii Narodowej pod batutą Pawła Kotli. Nawet mnie specjalnie nie zaskoczyło, że przez ten tydzień, jak jej nie słyszałam, bardzo okrzepła i już chwilami naprawdę sprawia wrażenie zespołu. Tylko akompaniament do I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego wciąż jest dla niej za trudny… ale on jest naprawdę bardzo trudny. Zwłaszcza początek, to rozsnuwanie nocnej baśni, te wszystkie popiskujące ptaszki i szemrzące strumyczki – tu trzeba autentycznie się rozmarzyć, a nie wygrywać nutki w strachu, czy się zmieszczą. Ale trudno. Za to pięknie zagrała Alena Baeva. Zupełnie inaczej niż Arabella Steinbacher – u tamtej emocje były na wierzchu, tu był przede wszystkim śpiew, muzykowanie. Niestety bisować nie chciała.

A poza tym? Dzisiejszy program na pewno bardziej niż berliński odpowiadał tej orkiestrze, wiekowi i temperamentowi. Mimo że utwory były trudne. Ale po pierwsze, młodzież o wiele lepiej czuje się w muzyce XX wieku, po drugie, właśnie utwory rosyjskie paradoksalnie łączą mieszkańców dawnych republik ZSRR…

Suita scytyjska Prokofiewa miała to nieszczęście, że w dziejach muzyki przyćmiły ją Święto wiosny Strawińskiego i Cudowny mandaryn Bartóka. „Młody gniewny” Prokofiew (jak powiedział zapowiadający koncert Aleksander Laskowski) napisał balet Ała i Lolij na zamówienie Diagilewa, który chciał pójść za ciosem po Święcie wiosny, ale w końcu się nie zdecydował, a kompozytor przerobił balet na suitę. Dziś niestety rzadko grywaną, ale to wspaniała muzyka pełna ogromnej energii, dzisiejszym odbiorcom przypominająca filmową (i zdecydowanie leżąca u jej źródeł). Młodzi muzycy mogą się w niej wspaniale wyżyć, zwłaszcza, że i decybeli, i ostrych harmonii, i rytmów tu nie brak.

Zaimponowało mi wykonanie V Symfonii Szostakowicza. To właśnie jest przypadek intuicyjnego zrozumienia istoty dzieła. Młodzież grała z wielkim przejęciem, z duszą po prostu. A i w tym dziele jest potęga, jest siła po prostu wstrząsająca. Długo oklaskiwano orkiestrę na stojąco, aż wykonała dwa bisy: Mazura z Halki i uwerturę do Rusłana i Ludmiły Glinki, w której starała się pobić rekord Guinnessa w dziedzinie tempa, ale chyba się to nie udało…

Potem, gdy publiczność poszła, zaczęły się wygłupy (to przebieranka do zdjęć). A co będzie dalej? Nie wiadomo. Wszystko zależy oczywiście od kasy. A tymczasem mogliśmy się cieszyć, że ten dzień, w tym mieście tak pełen paskudnych nawalanek, w końcu przyniósł coś naprawdę pozytywnego i sympatycznego.