Niespodziewany Herreweghe

Wybieralam sie do Paryza myslac przede wszystkim o celu glownym: prawykonaniu opery Madame Curie Elzbiety Sikory. Niespecjalnie wybieralam sie na inne rzeczy, zreszta odnioslam wrazenie, ze nie bardzo jest na co (przyznam, ze patrzylam glownie na repertuar operowy). Dopiero gdy dzis zamienilam telefonicznie pare slow z Piotrem Kaminskim, uswiadomil mnie: „No, przeciez pani ukochany wystepuje!”. No i faktycznie – dzis w Théâtre des Champs Elysées Philippe Herreweghe ze swoimi zespolami wykonywal Misse solemnis (zabawne, ze zawdzieczam te informacje wlasnie PMK, ktory go nie lubi). Slyszalam ja co prawda w jego wykonaniu w Warszawie calkiem niedawno, bo na zeszlorocznym festiwalu ChiJE (nawet tutaj o tym pisalam), ale bynajmniej mnie to nie zniechecilo. Nie zniechecil mnie nawet Wojtek Michniewski, z ktorym dzis sie widzialam na i po probie Madame, a ktory gdy uslyszal, na co wybieram sie wieczorem, zamarudzil: Nie idz na to, to takie przewidywalne!

No i guzik prawda – wcale nie przewidywalne. Owszem, nie odbiegalo moze to wykonanie bardzo od tego, co pokazal w Warszawie ponad rok temu, ale gdy slucha sie czegos na takim poziomie, zawsze odkrywa sie cos nowego. Ja np. kilka rzeczy tym razem uslyszalam po raz pierwszy: ze podczas fragmentu Et incarnatus est spiewaja ptaszki (tryle fletowe), ze nastepujacy zaraz potem fragment Crucifixus ma przejmujace zakonczenie, schodzace w jakies czeluscie. No i w Agnus Dei ewidentny cytat z Haendlowskiego Alleluia z Mesjasza!

Ponadto – to, co zawsze znajdziemy u Herreweghe: cieplo, spokoj, pewnosc, zrozumienie.  Ale w wykonaniu duzo tez zalezy od solistow. W tym skladzie udane byly bardzo glosy srodkowe – spiewajaca altem Gerhild Romberger oraz tenor Benjamin Hulett. Niezbyt podobala mi sie sopranistka Marlis Petersen (spiewala juz kiedys w Warszawie), o barwie nawet niebrzydkiej, ale zanadto rozwibrowana. A David Wilson-Johnson – coz, postac zasluzona, ale to juz zupelnie nie to, co kiedys.

Dodam jeszcze, ze koncert ten byl, wstyd sie moze przyznac, pierwsza moja okazja do zapoznania sie z wnetrzem Théâtre des Champs Elysées (przyznam, ze i dlatego chcialam tam pojsc). Tereska przekonala mnie, ze absolutnie wystarczy kupic bilet za 10 euro na II balkon (praktycznie trzeci, ale pierwszy nazywa sie tu amfiteatrem) i slychac o wiele lepiej niz nizej pod balkonami. No i fakt – slychac bylo calkiem niezle.

Teraz czekam na Madame Curie. Wlasciwie juz wszystko wiem, bo na probie generalnej odsluchalam rzecz od poczatku do konca. Ale z przyjemnoscia poslucham jeszcze raz, bo muzyka jest bardzo dobra. Wiecej napisze juz po wydarzeniu.