Na fortepianie po babci

Tegoroczna poznańska Nostalgia poświęcona jest przede wszystkim muzyce estońskiej, ale pierwszy wieczór wypełniła muzyka Bacha. Ten Bach to jednak nie był całkiem Bach, lecz przefiltrowany przez Marcina Maseckiego.

Przefiltrowany nie tyle interpretacyjnie, co performatywnie. Bo to nie było wykonanie, lecz performans. Tak się składa, że ja akurat znam Marcina, znam jego konteksty muzyczne i nie zdziwiło mnie to, co zaprezentował. Ale jeśli ktoś nie jest w te konteksty wprowadzony, może odbierać to bardzo różnie. Moi koledzy, Danuta Gwizdalanka i Krzysztof Meyer, wyszli po trzech kawałkach i wcale się temu nie dziwię. Trochę innych osób też wyszło. Rozmawialam jednak z dziewczyną, która po raz pierwszy w życiu słyszała Kunst der Fuge na żywo i bardzo jej się podobało.

Czy to jednak było Kunst der Fuge? Częściowo tylko. Ten utwór chodził za Marcinem od dawna, kiedyś chciał go nagrać na Wurlitzerze, myślał też chyba o fisharmonii, w każdym razie nie chciał żadnego fortepianowego brzmienia. Ostatecznie użył starej forteklapy po babci (naprawdę!), nagłośnił ją bardzo i dodał szumek odtwarzany z taśmy, by odrealnić przekaz. Inne elementy happeningu: dresowe spodnie i sportowe mokasyny do szarej marynarki, styl gry pt. „czytam sobie nutki w domu”, czyli celowe – jak to określiłam w zalinkowanym wpisie – udawanie małpiszona, który nie umie grać. Udawanie perwersyjne, bo akurat świetnie słychać, że on umie grać i gdyby mu przyszła ochota, mógłby zagrać tego Bacha jak nie przymierzając Piotr Anderszewski. Ale ochotę ma na coś zupełnie innego, na specyficzny rodzaj prowokacji. Co więcej, jest to też prowokacja dla znawców Kunst der Fuge (których trochę chyba na sali było, ale na pewno nie większość), słyszących na pierwszy rzut ucha, że nasz pianista coś tam trochę poprzerabiał. Ale robił to tak sprytnie, że jeśli ktoś utworu nie zna, nie musiał się wcale zorientować. Ja akurat znam bardzo dobrze (też sobie grywałam w domu), więc mnie to dość  bawiło. Nie zagrał zresztą wszystkiego. Byłam ciekawa, co zrobi z tą ostatnią, niedokończoną fugą. No i nic nie zrobił, bo jej po prostu nie zagrał.

O co mu chodziło, nie wiem. Ale o coś na pewno. W każdym razie ten Bach był (w sposób słyszalny celowo) tak wyprany z jakichkolwiek emocji, że niektórym mógł wydawać się nużący i jednostajny. Czysta spekulacja. Z tych, co wychodzili, jedni byli zapewne zdegustowani, że nie interpretuje pięknie, a drudzy – że gra takie nudziarstwa zamiast swojego fajnego jazziku… Tu dodam, że bardzo mi się podoba jego ostatnia płyta Profesjonalizm, z zespołem. To jest właśnie to, co w jego muzyce fajne i żywe: że nigdy nie wiesz, co zabrzmi za chwilę, ale na pewno będzie ciekawie i inteligentnie. Prawdę powiedziawszy trudno nawet powiedzieć, do jakiego gatunku zaliczyć tę muzykę. Właśnie Jacek Hawryluk zgłosił jego kandydaturę do Paszportów „Polityki” w dziedzinie muzyki poważnej. Nie przeszła do tzw. dużych nominacji, ale sam fakt jest ciekawy.