Koniec NIFC?

Wczoraj dokonało się ostatecznie rozmontowanie takiego NIFC, jaki znaliśmy. Kazimierz Monkiewicz zrobił w firmie piekło, bo ktoś wrzucił na fejsa link do znanej nam petycji (pod którą tymczasem pojawiły się tak wielkie nazwiska jak Andreas Staier czy Alexander Melnikov, nie mówiąc o czołówce światowej chopinologii: Marie-Paule Rambeau, Jim Samson, John Rink). Artur Szklener poszedł do niego i powiedział: proszę nie dręczyć pracowników, to ja zrobiłem. – Działa pan na szkodę firmy! – Nie, to pan działa na szkodę firmy – odparł szef działu wydawniczego. W konsekwencji Monkiewicz odciął go od wszystkiego, więc Szklenerowi nie pozostało nic innego, jak tylko złożyć wypowiedzenie o treści z grubsza podobnej jak Leszczyńskiego. I to już koniec merytorycznego NIFC, ponieważ Alicja Knast załatwiła sobie bezbolesne rozwiązanie: ucieka z personelem do Muzeum Historii Żydów Polskich. Kto będzie pracował w Muzeum Chopina, nie wiadomo. Tak więc Monkiewicz jak Kononowicz: nie będzie niczego. Z wyjątkiem powsadzanych przez niego pracowników administracji i księgowości, od których wczoraj zbierał podpisy pod listem poparcia dla siebie.

Poparli go również ludzie z Towarzystwa im. Fryderyka Chopina, którzy są mu dozgonnie wdzięczni, albowiem w kwietniu Monkiewicz załatwił im 550 tys. rocznie z naszych podatków. Za co? Ano za to, że eksponaty chopinowskie są tam, gdzie powinny być, czyli w muzeum. Ministerstwo nie zadbało o prawa własności dobra narodowego, jakim jest zbiór chopinaliów, gdy weszła w życie ustawa o stowarzyszeniach, więc dziś TiFC uznaje, że są one jego własnością, choć były to zakupy za państwowe pieniądze albo dary dla narodu polskiego.

Tyle że TiFC przekazał je tam w depozyt już w 2005 r. i dotąd nie dostawał za to pieniędzy. Dostawał za to tyle samo w latach 2005-9, także od nas, za coś innego, czyli zasiedzenie Żelazowej Woli – na podstawie tego absolutnego kuriozum, wymyślonego przez ówczesnego ministra Waldemara Dąbrowskiego. Zwróćcie uwagę na zdanie: „W terminie 30 dni od podpisania umowy zobowiązującej NIFC oraz Minister Kultury zobowiązują się wycofać z postępowań w sprawie zasiedzenia oraz o uznanie własności Skarbu Państwa, a Minister Kultury poczyni starania, aby starosta cofnął złożone przez siebie wnioski w tym samym terminie”. Gdyby tak się stało, płacilibyśmy ten haracz do końca świata. Na szczęście starosta nie ustąpił (sprawa oparła się o Sąd Najwyższy), w 2009 r. wygrał i przekazał obiekt NIFC. TiFC stracił więc „rentę”, jak te pieniążki nazywano. Monkiewicz ją mu zrekompensował i dlatego ci ludzie pójdą za nim w ogień. Fajne towarzystwo, nie?

Na koniec wczorajszego sądnego dnia zrezygnowały w sumie trzy osoby, zaraz zrezygnuje też zespół pani Knast, który idzie za nią; kolejne cztery osoby rozważają tę decyzję. Z trzech osób z działu zamówień jedna odeszła już w maju (nie wytrzymała), druga odeszła ostatnio, trzecia pewnie też odejdzie.

Nieoficjalnie usłyszałam, że p.o. dyrektora wysłał do ministra list, w którym zawiadomił go, że przyjął dymisje Leszczyńskiego i Szklenera i traktuje likwidację ich stanowisk jako kolejny etap restrukturyzacji. Za chwilę nie będzie tam pracował nikt kompetentny. Zostaną ludzie pana M. (w tym TiFC), przyjmie się kolejnych kolesiów i pięknie będzie. Konkurs Chopinowski został już oddany z powrotem ludziom z TiFC, którzy wcześniej wpuścili go na równię pochyłą. Festiwal też oni mogą robić, a co. Nawet można się domyślić, kto będzie na nim występował, i spodziewać się wstrząsających wrażeń niekoniecznie artystycznych…

A pan minister mówi rzeczy, które mogą wręcz przerażać (tutaj z prawej jest link do jego wczorajszej wypowiedzi). Przecież obecny p.o. dyrektora rozwalił zespół, który wytwarzał dobra polskiej kultury na poziomie najwyższym, godnym reprezentacji Chopina. Jak nazwać kogoś, kto taki zespół niszczy? I co powiedzieć o ministrze, który na takie działania w ogóle nie reaguje?

Na chwilkę też wczoraj dopadłam ministra i też się przeraziłam: robił na mnie wrażenie człowieka, który jest czymś szantażowany albo przypierany do muru. Strasznie się zdenerwował, gdy poruszyłam temat pani Knast, i z tych nerwów ni z gruszki ni z pietruszki wyskoczył: Żeby pani wiedziała, jakie rzeczy są w audycie! – Wiem, panie ministrze, i wiem też, że zarzuty dotyczą zabagnionych inwestycji, ale spraw merytorycznych niemal wcale. – Nieprawda – mówi mi minister w żywe oczy, kiedy ja mam kopię jego własnego wystąpienia pokontrolnego. To znaczy: jest niedobrze. Zaczynam się coraz bardziej obawiać, że konkurs będzie ustawką: minister zaprosi do komisji p. Wekslera i razem sobie wybiorą… no, wiadomo.

Obym była fałszywym prorokiem…