Dosyć już tych Adasiów

Zawsze uważałam, że filmy Koterskiego są szkodliwe i im więcej ludzi („polskich facetów”) utożsamia się z Adasiem Miauczyńskim, tym gorzej dla przyszłości naszego kraju, że tak się górnolotnie wyrażę. Bo ja rozumiem, że ktoś stawia gorzką diagnozę, ale jeżeli ludzi to przy tym bawi, to już zupełnie źle. Podniecanie się zarówno tym, że Adaś wciąż powtarza „wyrazy”, jak jego nerwicą natręctw czy ogólną nienawiścią czy może pogardą dla bliźnich (pamiętacie modlitwę Polaka na koniec filmu? W operze jej zresztą nie ma), przeraża mnie. Ale wręcz wkurzające jest windowanie tegoż Adasia do poziomu wielkiej metafory, kreowanie go na postać niemal kafkowską (!), a zwłaszcza – udawanie, że to właśnie jest postać współczesnego polskiego inteligenta. Otóż nie, to nie jest polski inteligent, to jest lumpeninteligent i w gruncie rzeczy nie różni się dla mnie aż tak bardzo od Króla Ubu działającego „w Polsce, czyli nigdzie”. Póki będą w tym społeczeństwie działać tacy nienawistnicy, „w Polsce” będzie nadal znaczyło „nigdzie”.

Rozumiecie więc, że do samego pomysłu zrobienia opery (?!) z Dnia świra od początku nie odnosiłam się z entuzjazmem. Stało się niestety tak, jak myślałam – Adaś został rozdęty do rozmiaru mitu i Wielkiej Metafory, a na scenie nawet rozmnożony do siedmiu, żeby jeszcze podkreślić, że takich Adasiów jest legion. Jeżeli więc siedmiu Adasiów (plus dośpiewywujących „głos wewnętrzny” chłopaków z Audiofeels stojących po bokach sceny), to i siedem Bab popychających ich w kolejce i siedem szczekających piesków (dziewczyny w tzw. paczkach, czyli spódniczkach a la Jezioro łabędzie, chodzące na czworakach) – aż dziw, że pozostałe postaci są tylko w jednym egzemplarzu.

Pisałam właśnie recenzję na Afisz i staram się nie powtarzać, ale tym razem muszę: po pierwsze, muzyka Tabęckiego rzeczywiście jest hipertrywialna, ale tego się można było spodziewać, bo jakiż w końcu jest Adaś; po drugie, jest śmiertelnie nudna. Długaśne toto, ponad trzy godziny siedzi się w operze i rzeczywiście patrzy końca. Podsłuchiwałam reakcje ludzi: jedni śmiali się przy przekleństwach czy też absurdalnych zestawieniach pospolitych zwrotów z napuszonymi frazami muzycznymi, inni byli wyraźnie znużeni i przed wcześniejszym wyjściem powstrzymywał ich tylko zapewne pogląd, że nie wypada. Słyszałam kilka osób za mną, które gratulowały sobie nawzajem wytrwałości; ktoś powiedział, że chętnie wybierze się na Straszny dwór, bo tamto jest przynajmniej jakieś żywe (! czyżbyśmy mieli renesans Moniuszki?). Fakt, że z Dnia świra biła jakaś martwota, i to nie tylko dlatego, że Adaś jest kimś już praktycznie martwym za życia.

Z siedmiu Adasiów paru było lepszych (ale nie odróżniałam, który jest który), podobała mi się też w epizodycznej rólce Kobiety Życia Monika Mych oraz, jako Syn, młody Bartłomiej Szczeszek. Orkiestra robiła, co mogła. Ale fakt: gdybym nie musiała być do końca, też miałabym wielką ochotę wyjść wcześniej.