Dwaj dawni paszportowcy

Jakub Jakowicz. Byłam dziś w Filharmonii, bo chciałam po dłuższej przerwie posłuchać, jak Jakub – już nie Kuba (choć prywatnie wciąż wszyscy tak o nim mówią, ale oficjalnie występuje w tej formie coraz rzadziej) – gra II Koncert skrzypcowy Bartóka. Laureat Paszportu „Polityki” za rok 2003 nie ma jakiegoś specjalnego parcia na granie solowe. Pamiętam nawet, jak w wywiadzie popaszportowym powiedział mi, że jednym z jego marzeń jest zagrać w jakiejś naprawdę rewelacyjnej orkiestrze. Tymczasem uprawia kameralistykę w dwóch świetnych kwartetach: w Zehetmair Quartett, założonym przez wybitnego skrzypka Thomasa Zehetmaira, który nagrywa jedną płytę rocznie dla ECM, oraz w Lutosławski Quartet działającym pod skrzydłami Filharmonii Wrocławskiej.

Dziś (i wczoraj), jak już powiedziałam, grał koncert Bartóka, za którym w całości już się stęskniłam – słuchając go w kawałkach w Trybunale Dwójki miałam niedosyt. Ogromnie lubię Bartóka i boleję nad tym, że tak rzadko się go wykonuje. Dla Kuby muzyka XX wieku to zawsze była jego muzyka, więc nie zaskoczyło mnie, że zagrał ten koncert świetnie. Orkiestra też była w niezłej formie, grając pod batutą młodego dyrygenta Stefana Solyoma, wywodzącego się ze Szwecji, a działającego w ostatnich latach w Niemczech. Muzycy bardzo byli zadowoleni z tej współpracy, ze współpracy z solistą również.

Rafał Blechacz, który Paszport „Polityki” otrzymał dwa lata później. Jego nowa płyta właśnie miała premierę i od razu ponoć uzyskała status platynowej. Doszło nawet do tego, że była reklamowana w takich programach jak TVN24 – to Empik się reklamował, który w tej chwili ma na nią wyłączność. Tutaj jest trailer. Ja już recenzję na papier napisałam wcześniej, już się ukazała, ale tu mogę troszkę szerzej. Otóż gra naszego pianisty wydaje mi się zbyt konkretna jak na impresjonizm. Dlatego nieźle mu mogą wyjść klasycyzujące utwory Debussy’ego, jak Suite bergamasque, którą nagrał na swoją płytę debiutancką. Ale w Estampes zwłaszcza nie czuje tego bluesa. Jakieś to sztywne, brak tego poetyckiego zamglenia, tej kapryśności nastrojów, bez których nie ma impresjonizmu. I zapewne dlatego mam wrażenie, że Szymanowski późniejszy – Maski, Metopy – to repertuar także nie dla niego. Za to ten wczesny wychodzi mu bardzo dobrze. Sonata c-moll czy Preludium i fuga, utwory młodzieńcze, zupełnie jakby nie zapowiadające tego, co z kompozytorem stanie się później, ekspresjonistyczne rozterki z Kresów Wschodnich, odrobinę jakby Skriabinem podszyte – to jest zdecydowanie bliższe pianiście. Dobrze więc, że ta płyta dzieli się na dwie części – o ile pierwsza z nich raczej mnie nie satysfakcjonuje, o tyle druga bardzo.