Młode granie

Granie młode, ale mądre. Tak można w skrócie powiedzieć o koncercie inauguracyjnym 16. Wielkanocnego Festiwalu im. Ludwiga van Beethovena.

Trójka szczególnych solistów: triumfatorzy zeszłorocznego Konkursu im. Czajkowskiego. 24-letni skrzypek Sergey Dogadin to laureat srebrnego medalu (w jego dziedzinie I miejsca nie przyznano), grający na cudownym instrumencie, który kiedyś należał do Paganiniego, a potem do Johanna Straussa (syna). Jego rówieśnik, Ormianin Narek Hakhnazaryan, zwyciężył w kategorii wiolonczeli (szczególnie mnie to ucieszyło po przykrej rasistowskiej awanturze z dyrygentem na konkursie). No i najmłodszy z nich, 21-letni nasz ulubieniec z Konkursu Chopinowskiego, czyli Daniil Trifonov (ma wrócić, już sam, na ChiJE i dać recital).

Grali Koncert potrójny Beethovena i szczególnie ujmowało to, że żaden z nich nie silił się na solistyczne granie, tylko uprawiali najprawdziwszą kameralistykę. Wiolonczelista przepięknie zagrał solo w II części. Daniłka wydobywał z fortepianu prześliczny, miękki, okrągły dźwięk – wszyscy uważali na siebie, współpracowali, także z dyrygentem.

Teraz o dyrygencie: Clemens Schuldt wygrał w 2010 r. konkurs Donatelli Flick, ten sam, który wcześniej wygrał Michał Dworzyński. W efekcie został asystentem dyrygenta, czyli Gergieva, w London Symphony Orchestra. To wspaniały, inteligentny muzyk, który jeszcze na dodatek bardzo estetycznie dyryguje. A przede wszystkim świetnie ogarnia formę. Do dyspozycji dostał tu zespół również młody, czyli Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej.

Mieli wspólnie niezłą frajdę rozpoczynając od Zwycięstwa Wellingtona Beethovena. Ta muzyczka do grajszafy wynalazku Maelzla, tego samego, co wynalazł także metronom, to po prostu chałturka za pieniądze. Dziś słucha się tego tak, jakby się oglądało rekonstrukcji historycznej bitwy pod Vittorią, gdzie walczyli Anglicy z Francuzami i zwyciężyli ci pierwsi. Poza hymnami obu stron muzyka nie zawiera właściwie nic poza trąbkami, bębnami, kotłami – całym tym militarnym sztafażem. W sam raz dla prezydenta Komorowskiego, który był obecny na koncercie.

Na drugim biegunie znalazła się wykonana w drugiej części koncertu IV Symfonia Brahmsa. I tu duże zaskoczenie. Spodziewałam się, że młody dyrygent z młodą orkiestrą mogą ten utwór, zwłaszcza pierwszą część, zapędzić. A tymczasem Schuldt poprowadził tę część powoli, łagodnie, śpiewnie – aż przypomniało mi się określenie, jakie nadano kiedyś tej symfonii: elegijna. Natomiast finał tak rozplanował dramaturgicznie, że to robiło wrażenie. Orkiestra dała z siebie wszystko (zaimponowały mi zwłaszcza waltornie, które nie dały ani jednego kiksu). Bardzo budujący był ten koncert.