Natura i ekstaza

Drugi, piątkowy koncert w Bozar był nawet jeszcze bardziej efektowny niż pierwszy. Także dlatego, że program ułożony był tym razem na zasadzie pokrewieństw, skleił się więc w jedną, logicznie zaprojektowaną całość. A I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego w tym kontekście zabłysnął pełnym blaskiem.

Najpierw więc Nokturny Debussy’ego – przyrodnicze i bajkowe opowieści, ogromnie barwne i obrazowe. Peter Eötvös odmalował je przepięknie, zwłaszcza że orkiestra jest ogromnie sprawna i brzmi wspaniale. Chmury były prawdziwymi kłębiącymi się chmurami, Święta wybuchały radością, a ów pochód ze środka utworu, nadciągający w oddali, zbliżał się ogromnie sugestywnie. I Syreny, znów w wilgotnym i zamglonym krajobrazie.

Naturalne więc było przejście do I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego. I rzeczywiście, interpretacja była zupełnie inna niż na płycie Bouleza – i całe szczęście, bo najwidoczniej Eötvös o wiele lepiej tę muzykę rozumie. Ogromną przyjemnością było słuchanie tych orkiestrowych ptaszków z wstępu (który w kiepskich wykonaniach jest męką dla słuchacza). Można do nich podejść albo właśnie całkowicie nokturnowo, jakby śpiewały przez sen, albo z lekka figlarnie, i tak właśnie było tym razem – motywy były wyraziste i zrywane. Christian Tetzlaff zaś odszedł od denerwującej na płycie maniery – pokazu, że to taki wirtuozowski utwór. Jest bardzo ekspresyjny, bo taka już jego osobowość, ale więcej tu było po prostu muzykowania, nie popisu. A końcówka po prostu mnie wzruszyła. Publiczność przyjęła skrzypka z jeszcze większym entuzjazmem niż Znaidera, aż doszło do bisu – Tetzlaff zagrał finał solowej Sonaty Bartóka, niby efektownie, ale ja niestety pamiętam, co tam jest w nutach i nie wszystko tak było… No, ale podobało się.

Łącznikiem Debussy’ego z Szymanowskim była nokturnowość, a Szymanowskiego ze Skriabinem – ekstatyczność. Poemat ekstazy, wspaniale rozegrany i rozgrywający się na zasadzie filmów Hitchcocka, w ciągłym narastaniu, był wspaniałym finałem tego koncertu.

Teraz jeszcze parę słów o kontekście wydarzenia. Koncerty te były wielkim finałem całej serii muzyki polskiej, która wykonywana była na koncertach w Bozar i w La Monnaie. Inicjatywa była związana z polską prezydencją, ale szczególny nacisk został położony na twórczość tegorocznego jubilata, Szymanowskiego – i właśnie jubileusz stał się pretekstem, by cykl skończyć dopiero teraz, a nie z końcem prezydencji. To wszystko jest zasługą wspaniałych pań z Instytutu Polskiego, a raczej, wedle belgijskich przepisów, Serwisu Kulturalnego Ambasady Polskiej. Niesamowita jest ich robota, siła przebicia i pomysłowość, by „sprzedać” naszą muzykę do prestiżowych instytucji. Na temat Szymanowskiego wydały znakomitą broszurę o Szymanowskim, z tekstami prof. Zofii Helman, Alistaira Wightmana, Didiera van Moore (autora monografii Szymanowskiego) i – ukłon w stronę miejscową – belgijskiej muzykolożki Joelle van Hyfte. Wcześniej, w Roku Chopinowskim, została wydana broszura o Chopinie – i tu dyplomatycznie zwrócono się do muzykologów belgijskich. Teraz serie się skończyły, ale wciąż praca „urabiająca” trwa – teraz panie próbują przekonywać miejscowych, by w przyszłym sezonie uwzględniono twórczość Lutosławskiego. A w tym roku, w centrum Flagey, wystąpi Tomasz Stańko z zespołem. Byłam na konferencji w Flagey przed nowym sezonem, którego nad wyraz zgrabnej prezentacji dokonał nowy dyrektor – i gdy wyświetliły się instytucje współpracujące, okazało się, że Serwis Kulturalny Ambasady Polskiej jest jedyną związaną z zagranicą. Imponujące.

Ogólnie jestem też pod wrażeniem współpracy różnych instytucji muzycznych w Brukseli. Gdyby to tak w Warszawie… ech, marzenie ściętej głowy.